Dziś podobno ostatni dzień takiej paskudnej pogody. Wiem, że zawsze może być gorzej, bo przecież nie pada cały czas i temperatura nie jest na minusie, ale… Już chcę koniec tego!
Ze spacerów wracamy z Berkiem cali w błocie. Na szczęście nauczyłam Berka, że ma czekać grzecznie przy wejściu, aż go choć trochę osuszę. Ciekawe, że on uwielbia tarmoszenie ręcznikiem :). Ale syf jest i tak. Deszcz ostatnio przestał Berkowi przeszkadzać i biega z wielka chęcią póki nie przemięknie do skóry. Potem robi taką żałosną minę i chce szybko do domu. Najczęściej jesteśmy wtedy w środku lasu i nic nie mogę z tym zrobić. Tylko mnie ten „czarny potwór” potem pogania bym szybciej szła do domu…
Dziś zaserwowałam Berkowi prawie 3 godziny spaceru. Zdjęć nie robiłam, bo chyba nie ma co uwieczniać takiej aury na fotkach. Obiecuję, że już niedługo nadrobię zaległości :). A czemu spacer był aż taki długi? Bo z lasku wracaliśmy na piechotę, a Berka przywiązałam sobie do paska w spodniach i za każdym razem gdy pociągnął zatrzymywałam się jak słup soli. Uczenie grzecznego chodzenia na smyczy idzie nam topornie. Z Berkowym temperamentem i odległościami jakie pokonujemy codziennie jest trudno ogarnąć jakikolwiek spacer w mniej niż 1,5 godziny. Berek węszy, rozprasza się wszystkim i chce do wszystkiego podejść i zobaczyć, lub ucieka zupełnie w druga stronę. Eh…
Liczę oczywiście na podpowiedzi co i jak robić, aby ta nauka była skuteczniejsza.
tylko spokój Was uratuje 😉