Tak więc jesteśmy w Krakowie… Zamieszania z przeprowadzką było oczywiście duzo, ale inaczej chyba się nie da. Całe ostatnie dni spędziłam na planowaniu co i kiedy przewozić do nowego mieszkania i jak to zapakować do auta, żeby wszystko się pomieściło. Stwierdzam, że pakowania nie da się lubić. A już chyba najgorsze jest mieszkanie na zapakowanych do połowy walizkach, ciągłe gapienie się na listę rzeczy do wzięcia, owijanie sprzętów kuchennych w ubrania, żeby nic się nie potłukło i nie zniszczylo. Masakra :/. Oczywiście Berek aktywnie uczestniczył w całym procesie upychania rzeczy w torby i walizki; wyjmował to co już zapakowałam, wyciągał na środek pokoju i gapił się na mnie wymownie. Widziałam, że też uznał całą imprezę za absurdalną.
Ale udało się – jesteśmy w nowym miejscu i jeszcze nie odkrylam, czego zapomniałam zabrać. Przeprowadzka jeszcze się nie skończyła, bo stopniowo będziemy zwozić resztę gratów, ale jak na razie, mamy najpotrzebniejsze sprzęty.
Przyznaję, że byłam w szoku ile to rupków ma mój pies! A to klatka/kojec, pudło zabawek i gryzaków, minimum dwie miski plus miska podróżna,stado małych pudełeczek i słoiczków z witaminami i odżywkami, szczotki i grzebienie do walki z kłakami, zestaw ścierek t ścierania błota i śliny, trzy wielkie narzuty na kanapę i fotel, kliker, zapasowa obroża, cztery różne smucze-każda na inny rodzaj spaceru (!), kaganiec, worki na kupy (muszą być!), butelka wody, smakołyki, aby pies mnie kochał… A w Krakowie obowiązkowo przystanek w sklepie i zakup żarcia bo przecież Beruś jest na BARF-ie…. A i tak nie zdołaliśmy zmieścić Berkowego posłania… Jakaś mamusiowa paranoja! Oczywiście wiem, że to bylo ekstremalne pakowanie, gdyż mówimy o przeprowadzeniu sie a nie krótkim wyjeździe, ale jednak stwierdzam, że była to zaawansowana strategicznie operacja, a nie byle jakie wrzucanie rupów do auta. Berek siedział na do-połowy złożenej, tylniej kanapie i z politowaniem na nas zerkał. Czułam się jak w scenie ze „Shreka”: klik …
Trzeba jednak przyznać, że Berek był grzeczny, jak na jego możliwości. Grzecznie wraca do auta po każdym postoju, nie smędził za dużo. Jestem z niego dumna. Teraz tylko jeszcze musimy przetestować jazdę pociągpiem, ale to dopiero za tydzień.
W nowym miejscu natyczmiast zabraliśmy Berka na spacer, aby rozprosował sie kosci i pobiegał. Berek jest ogólnie wybieganym psem (on tak nie uważa, ale my wiemy swoje), tak więc nawet po pieciu godznach siedzenia na kawałku kanapy, nie fruwał za wiele. Pokrecił sie po polu i zaraz wracał sprawdzać co teraz robimy, bo przecież to nowe miejsce i trzeba mieć wszystko pod kontrolą… Słodziak, nie ? 🙂 🙂
Podobnie jak przy pakowaniu, Berek aktywnie brał udział w rozpakowywaniu… Sprawdzil co gdzie jest, ewentualnie wprowadzał zmiany przenosząc rzeczy w inne kąty. Inwencja twórcza mojego psa jest niesamowita … I tu, na tym etapie, po całym dniu działania i wytężania psiego umysłu, Berek poległ. Najpierw zasnął w kuchni na dywaniku:
Następnie „odleciał” na kanapie. Chyba chłopak wygląda na zadomowionego… Przyznaję, że nigdy chyba jeszcze aż tak nie cieszyłam się jego pozą „brzuchem do góry” jak właśnie wczoraj wieczorem. Po całym dniu zamieszania, nasz psiak zrelaksował się kołonas, czując się bezpiecznie i spokojnie. Wspaniałe! 🙂
Plan na niedzielę to piesza wycieczka i, byc może wieczorową porą, wypad na miasto . Wszystko z Berkiem i dla Berka, więc postaram się o relacje :).
naprawde podziwam Was!!! 🙂 super ze już pierwszy etap macie za sobą
oj, fajnie by bylo żebym tu sama nie tkwiła z Ryjem. wiele sie rozwiąże juz niedlugo 🙂
Poza „brzuchem do góry” (u nas „kołami”do góry:) ) jest po prostu bosska i twierdzę, że jeżeli już taka poza występuje, to jest DOBRZE 🙂 I bardzo dobrze, że się chłopak zaklimatyzował 🙂 Czekamy na kolejne relacje z Krakowa
Pozdrawiamy