Tęsknota mierzona apką?

Zastanawialiście się kiedyś z jakiego powodu za czymś konkretnym tęsknicie? I jak ta tęsknota z Was wyłazi, jak się ewentualnie objawia? Ostatnio miałam pewne przemyślenia dotyczące właśnie tego za czym i w jaki sposób radze lub nie-radzę sobie z tęsknotą. A wszystko to z powodu pewnej aplikacji na komórkę.

W ciągu ostatnich około 15 lat przeprowadzałam się i mieszkałam w minimum 13 miejscach – różne kraje, różne miasta, różne mieszkania. Tak czy inaczej, mniej więcej tyle miejsc w pewnym momencie życia nazywałam „domem”. To super, ale… przez to, czy dzięki temu, osiągnęłam mistrzostwo w przeróżnych sposobach kamuflowania, czy radzenia sobie z tęsknotą. I zaczęłam sobie zdawać z tego sprawę dopiero niedawno, gdy to co miało nie zniknąć, bo nigdy świadomie nie zgodziłam się na taką zmianę, właśnie na przekór moim założeniom i planom, postanowiło nie być już takie samo. I zaczęłam tęsknić „za tym co było”.

Zawsze, gdy gdzieś wyjeżdżałam, nigdy nie było to definitywne – albo granicą pobytu była wiza, albo inne zobowiązania. Był też narzeczony za którym tęskniłam. Zawsze wiedziałam, że „wracam” i była to decyzja którą podejmowałam często jeszcze zanim gdzieś się przeniosłam. W takich okolicznościach ewentualne wyjazdy, czyli i powroty do domu rodzinnego, miały inny charakter – były prostsze i naturalne. Po prostu tęsknoty za tym co zostawiałam spodziewałam się.

Potem jeździliśmy już w trójkę czyli mój mąż, ja i Psi Ryj. Niekwestionowana drużyna – nasza siła była właśnie w naszej jedności i chęci do działania. Aż pewnego dnia bateryjki się wyczerpały i zaczęły się problemy zdrowotne, głównie Berka. Trzeba było zweryfikować plany, podjąć decyzje na które nie byłam do końca gotowa. Pojawiła się frustracja i złość, a tęsknota zaczęła drażnić, bo zaskoczyła.

I właśnie niedawno zaczęłam zauważać jak próbuję sobie radzić z ową tęsknotą, jeśli w ogóle to robię…

Patrzę na siebie i co widzę? Że tęsknię dużo za tym jak gdzieś się czułam. Za tym czymś niepowtarzalnym, przypisanym do jakiegoś miejsca czy momentu. To jest albo mentalny „high” siedzenia w uniwersyteckiej bibliotece, albo satysfakcja z uczestniczenia w jakiś ciekawych wykładach, albo rozmowie z kimś fascynującym. Lub poczucie wolności, gdy szłam jakąś ulicą pewnego miasta lub widziałam piękną panoramę. I niepowtarzalne poczucie szczęścia, gdy byłam z psem na spacerze wśród natury, w ciszy i spokoju.

Niestety życie wśród social mediów, smart-phonów i innych sposobów, które często weryfikują i definiują ludzkie doświadczenia, bywa szokujące. Mam w swoim życiu miejsca o których myślę jak o swoim drugim domu i których być może nigdy już nie odwiedzę. Spotkałam i pokochałam ludzi, których możliwe, że już nigdy nie zobaczę, bo mieszkają ponad 7,000 kilometrów ode mnie. Człowiek musi sobie to jakoś poukładać, bo inaczej nie da rady iść dalej. Powkładałam to wszystko w szufladki i zaglądam do nich, gdy mam siłę na bycie sentymentalną i wiem, że będzie energia by szufladkę zamknąć. A tu bach! – Facebook robi przypominajkę i znów cofam się ileśtam lat w przeszłość.

Różne pamiątki, popakowane w kartony, pochowane w różne kąty. Niektóre ze mną się przeprowadzały, inne czekają, aż gdzieś osiądę i przestanę się miotać z miejsca na miejsce. Ale czasem karton gdzieś się otworzy i nagle, nawet nie wiem kiedy, spędzam godziny na grzebaniu w tęsknocie i wspomnieniach. Jest też głowa pełna myśli: o tym, że człowiek chce, a nie może. O tym, co powinien, a co jest trudne i może lepiej przestać rozpamiętywać i wspominać. Jest też pewna aplikacja na komórkę…
P1330843

Znacie Weather Channel? Otóż gdy już miałam smart-phone ściągnęłam sobie właśnie tą aplikację, aby śledzić temperaturę w różnych miejscach jednocześnie. Mieszkałam wtedy w Krakowie, ale na komórce szybko mogłam sprawdzić jaka temperatura jest w moim ukochanym Duluth, najdroższej mojemu sercu Warszawie, czy słonecznym Sydney, gdzie też przyszło mi kiedyś pomieszkać. Wiedziałam czy moi znajomi marzną, mokną czy też mogą iść na plażę i się poopalać. Moje pilnowanie pogody w różnych częściach globu trwało latami! Z czasem dochodziły tylko nowe miejsca, a te starsze czasem likwidowałam, czasem znów dodawałam (bo akurat otworzyła się znów jakaś szufladka 😉 ). I wiecie co? Dopiero parę tygodni temu, już któryś smart-phone z rzędu, nagle, po prostu na komórce została mi tylko Warszawa… To aby pogodowo wyprowadzić się z Sydney, to aby choć trochę czuć, że wiem jak tam dziś jest, bo przecież pamiętam owe 25C w cieniu, zajęło mi 9 lat. Z Duluth 5 lat. Z Krakowa 2 lata, ale tam po prostu pojadę pociągiem, co już planuję. Z Holandii 5 miesięcy. I zastanawia mnie czy mierzę tęsknotę „apką” w telefonie, czy najzwyczajniej w świecie starzeję się i zaczęłam czuć, że czas na wspominki się skończył.

Ale co zrobić z tymi rzeczami których nigdy nie pozamykałam w szufladkach i nie zgodziłam się na to aby ewentualnie zacząć za nimi teraz tęsknić? Tu mam na myśli długie spacery z Berkiem, na które Ryj ostatnio nie ma ani siły ani ochoty, bo nie czuje się za dobrze, a ja za nimi tęsknić. Muszę wymyślić jakiś inny sposób radzenia sobie z tym. Może potrzeba czasu, może jakiejś nowej „apki” na komórkę? 🙂

Reklama

Skomentuj

Wprowadź swoje dane lub kliknij jedną z tych ikon, aby się zalogować:

Logo WordPress.com

Komentujesz korzystając z konta WordPress.com. Wyloguj /  Zmień )

Zdjęcie na Facebooku

Komentujesz korzystając z konta Facebook. Wyloguj /  Zmień )

Połączenie z %s