I stało się – Robercik pierwszy raz w życiu zobaczył i powąchał las! Trochę to czasu zajęło, żebym uznała, że moja relacja z Robercikiem jest na tyle silna, że możemy razem gdzieś wyruszyć. Wycieczka była krótka i zrealizowana zespołowo, ale wszystko się udało.
Robercik jest poważnie chory (miastenia mięśni śródszkieletowych i poważane problemy z układem nerwowym), więc spacery w jego przypadku są właściwie niemożliwe. Może powiem inaczej – cieżko właściwie nazwać je spacerami, bo Robercik ledwo chodzi, ledwo oddycha, ledwo przełyka, ledwo daje radę się chłodzić. Nie jest też przyzwyczajony do innych psów, a z powodu choroby nie może spokojnie się z nimi skomunikować, bo jego psie ciałko nie słucha się go i „zacina” co uniemożliwia mu skuteczne użyć jeżyka ciała by wysłać uspokajające sygnały czy chociażby odejść na bezpieczną odległość. Myślę, że do jakiegoś stopnia Robercik zdaje sobie z tego sprawę, co zapewne dodatkowo go stresuje. O chorobie Robercika pisałam więcej w poprzednich wpisach (klik).
Ale od kilku miesięcy tak wyszło, że mieszkam z Robercikiem w tym samym domu i choć nie ja jestem jego pełnym opiekunem, to i tak mamy takie tylko nasze ludzko-psie chwile, na które oboje czekamy każdego dnia: drapanie psiego brzucha, dawanie parówki bez powodu, klikanie targetowania, masaż stópek. No lubimy się 😉
I tak tygodnie mijały, a ja coraz mocniej wierzyłam, że chce Robercika gdzieś zabrać i pokazać mu jeszcze trochę tych miejsc których nie miał okazji poznać. Niestety Robercika choroba to ogromne ograniczenie – łatwo przesadzić, a emocje wywołane wyprawą sprawiają, że biedak po prostu zaczyna się dusić. Robercik ma też chorobę lokomocyjną i po mniej więcej 15-20 minutach jazdy autem zaczyna wymiotować. A przecież źle zaczyna się czuć zdecydowanie szybciej. Do samochodu oczywiście trzeba go wsadzić i potem wyjąć, gdyż nie skacze, a podczas jazdy trzymać by nie spadł z kanapy przy hamowaniu, bo sam nie wylezie. Dodatkowo trzeba unikać obecności innych psów, bo tego może być już za dużo i, w jego stanie, nie jest to potrzebne.

Spacer z Robercikiem to jego powolne dreptanie, niuchanie, po czym koniec imprezy następuje po jakiś 15 minutach. I tak musi być, bo na więcej ten pies nie ma siły. A emocje nie pozwalają mu po prostu odpocząć, bo jego zmęczenie i stan zdrowia nie daje się właściwie zresetować.


Ale wiecie co? Ten kwadrans wśród drzew, zaraz przy parkingu, niedaleko auta, był wspaniały! Robercik spacerował spokojnie, oglądał, niuchał, był zainteresowany smrodami. Na sztywnych nogach przełaził po gałęziach i mchu. Robił co chciał, bo to był moment dla niego. A po mniej więcej 15 minutach po prostu zawrócił do samochodu i zasygnalizował, że już chyba wystarczy jak na teraz.
Zobaczcie jak było wspaniale! 🙂
W planach mamy jeszcze kilka takich spacerów – znów do lasu, może na łąki i nad jezioro. Bo Robercikowi podobno już nie zostało wiele czasu…
Smutek ogarnia człowieka jak czyta, że jakiś śliczny czworonog cierpi z powodu choroby 😦 Zapewne miał trochę radości z tej wycieczki w lesie. Zapachy to dla psa taki psi internet.
To prawda! 🙂 Czytał wiadomosci i był zachwycony. Załątwię mu więcej takich wycieczek bo widze ze byl zadowolony. Niestety nie moge pojechać sama bo nie wsadzę go do auta, więc musze organizować pomoc w transporcie co troche odbiera element spontanicznosci takich wycieczek jak widze ze Robert ma ochote i siłe.
Biedny piesek. Dobrze, że trafił na właściciela, który go rozumie i dba o niego 🙂