Dziadeczek

Czas przedstawić dziadeczka – adopciaka, który mieszka z nami już od kilku tygodni. Od dawna wiedziałam, że jak tylko będę mieszkać na swoim to zaopiekuję się jakimś psim staruszkiem. Gacka poznałam parę miesięcy temu, ale na jego adopcję zdecydowałam się dopiero po przeprowadzce do naszego domu. Wszytko poszło szybko – dwa tygodnie po zamieszkaniu w nowym domu stałam się opiekunką trzech psów :). Mieszkając w swoim własnym domu mam komfort psychiczny, bo nie muszę przejmować się czy staruszek gdzieś się zsika, czy coś podrapie – mogę mu pozwolić być takim jakim jest. Po prostu być. Czytaj dalej

Reklama

Ostatni raz*

*FAFIK ZNALAZŁ DOM

Wyprowadzka z Krakowa zbliża się wielkimi krokami. U mnie w życiu od kilku dni trwa seria „ostatnich razów”. Brzmi to dramatycznie, ale jakoś musiałam to nazwać, chociażby na własny użytek. Tak naprawdę rzadko kiedy można powiedzieć, że coś dzieje się w życiu po raz ostatni, ale łatwo znaleźć to co zmienia bezpowrotnie swój charakter i kontekst. Czytaj dalej

Adopcja starego psa

A było to tak: jakiś czas temu pomogłam koleżance wyprowadzić boks, którym zajmowała się w schronisku. I poznałam wtedy dwie sunie, które skradły mi serce. Jedna, trochę młodsza i bardzo chudziutka nazywała się Rosja ( do schroniska trafiła skrajnie wychudzona i z nowotworem na jajnikach). Druga, sędziwa babcia, miała na imię Etna. To schroniskowe imiona, nic nie znaczą dla psiaków. Dla psiaków liczy się tylko jedna rzecz w schronisku – by przetrwać. Wychodziłam z nimi czasem na krótkie spacery, robiłam zdjęcia, ogłaszałam w internecie, ale nic się nie zmieniało. Pewnego dnia zadzwonił do mnie mój Tata i zapytał o te dwa psiaki. Wiedziałam już co się święci 🙂 – pojawiła się dla suń szansa na najlepszy dom na świecie. Moi rodzice zaczęli się zastanawiać nad adopcją Rosji i Etny. Odwiedzałam je w schronisku, nakręciłam krótkie filmiki, robiłam zdjęcia, obserwowałam i rzetelnie opowiadałam Rodzicom co tam u nich słychać. Po paru tygodniach zapadła decyzja, że Tata zabierze psiaki do domu. Załatwiłam adopcję poza Kraków w Krakowskim oddziale Towarzystwa Opieki nad Zwierzętami i czekaliśmy na weekend kiedy Tata miał przyjechać do Krakowa po Rosję i Etnę.

P1010585
Mała Rosja w schronisku

Niestety w środę, trzy dni przed tym jak miała jechać do domu, Rosja trafiła do schroniskowego ambulatorium. była w bardzo ciężkim stanie – nie chciała jeść, miała biegunkę i wymiotowała. Miała tak niskie ciśnienie, że weterynarz nie był w stanie pobrać jej krwi do badania… Tego samego dnia niestety Rosja zmarła – pękł jej guz na wątrobie. Nie doczekała adopcji, była tak chora, że nie wiadomo nawet czy zostałaby wydana przez schronisko. Środa była smutnym dniem.

Oczywiście mój Tata zjawił się w sobotę po Etnę i wieczorem dojechaliśmy (mój tata, psiak i ja) do moich rodziców. Etna praktycznie od razu zrobiła w samochodzie kupę, po czym szybko poszła spać. O godzinie punkt 14.00 zerwała się na równe nogi i zaczęła łazić tylnej kanapie samochodu. Czemu? Bo o 14.00 psy w schronisku są karmione… Łaziła do około 15.00 po czym znów zasnęła. Dojechaliśmy spokojnie do domu. U rodziców Etnę przywitał zaskoczony Robercik i Berek (przyjechał z A. z Krakowa). Robercikowi średnio podobała się nowa koleżanka – do tej pory to on był panem podwórka. Wobec Etny stosował swoją ulubioną taktykę taranowania wszystkiego i wszystkich co wyraźnie drażniło małą sunię. Natomiast Berek jej się bał i delikatnie obwąchiwał z odległości. Etna wyraźnie łaziła za Berkiem :). Przez całą niedzielę psy się kręciły i próbowały dogadać. Robercik latał jak nakręcony i kontrolował towarzystwo. Berek gapił się zdziwiony, a Etna szukała wszędzie żarcia. Wieczorem wracaliśmy z Berkiem do Krakowa. Przy pakowaniu samochodu i, co najważniejsze, jedzenia Berek nie wytrzymał i położył Robercika na łopatki. Robercik nigdy nie był nauczony, czym jest „wynocha!” wśród psów. W schronisku mieszkał z małymi psami i taranował wszystkie po kolei. Doigrał się od Berka. Biorąc pod uwagę charakterki Robcia i Berka, aż dziwne, że do spięcia między nimi doszło dopiero teraz… Mam tylko nadzieję, że teraz takie zachowa nie będą się powtarzać z byle powodu :(.

A Etna? Wczoraj odwiedził ją weterynarz. Ocenił, że sunia ma minimum 12 lat. Jest głucha, albo bardzo źle słyszy. Ma też słabe serduszko i stąd są jej duszności i ciężki, świszczący oddech. Ogólnie nie jest tak źle, bo psiak ma sporo energii – Etna ciągle krąży po domu i szuka jedzenia. Około 14.00 szczeka i panikuje, gdy nie ma michy. W nocy śpi jak zabita, bo po całym dniu łażenia już nie ma siły na nic innego. Zdarza jej się nasikać w domu, nawet chwilę po powrocie z ogrodu. Sunia potrzebuje czasu by zrozumieć, że żarełko będzie i nie zniknie. Już przyuważyła, gdzie są kaloryfery i gdzie warto się położyć, żeby było ciepło ;). Mam nadzieję, że Etna odnajdzie się w nowej sytuacji, uspokoi i zacznie cieszyć nowym domem, bo trafiła świetnie :). Korzystając z okazji przesyłam moim cudownym Rodzicom uściski, bo adoptując Robcia i staruszkę Etnę robią coś naprawdę niesamowitego.
P1040315 P1040312 P1040304Kochani, i tutaj jeszcze jedna mała prośba do Was – w jednym z boksów którymi się zajmuję mieszka 12-letni Fafik. Piesek jest niezwykły, bardzo kontaktowy i wesoły. Niestety w schronisku tkwi już od lat i nikt się nim nie interesuje. Fafcio jest „ofiarą” swojego zwykłego wyglądu, nieatrakcyjnego już wieku, schroniskowego zaniedbania (brudny i poczochrany). Będę wdzięczna jeśli puścicie w internet ogłoszenie Fafika. Moc internetu jest ogromna i może ktoś zakocha się w nim i da mu dom na starość. Zdaję sobie sprawę, że czytanie o dramatach i smutkach jest nieatrakcyjne i ludzie automatycznie tego unikają (sama to robię), jednak wiem, że robiąc mało, ale jednak robiąc to, można bardzo pomóc psiakowi i wyjąc go ze schronu. Takie życie za kratami nie ma sensu 😦

fafik a 1 3
Fafik ze schroniska w Krakowie

Dlaczego…

… nie wzięłam udziału w dyskusji, która niedawno pojawiła się na kilku blogach, które śledzę. Dyskusja dotyczyła nagonki jaką niektóre portale promujące adopcję psów robią na osoby decydujące się na kupno psa rasowego. Jako że w dyskusji udziału nie brałam, nie śledziłam jej dokładnie, zdecydowałam, że nie będę nic linkować, bo nie miałoby to w moim przypadku sensu. Faktem jest i łatwo można to zaobserwować w internecie, że osoby propagujące adopcję maja niepochlebne zdanie na temat osób posiadających lub (o zgrozo!) zajmujących się hodowlą psów rasowych. Niestety zwolennicy „rasowców” też zachowują się czasem tragicznie, więc jedni są warci drugich. Ostatnio zaczęłam zastanawiać się czemu nic nie mówię, czemu nie walczę i podchodzę dość obojętnie do całego tematu ( co nie znaczy, że mnie nie oburza chamstwo i głupota niektórych argumentów) Ale czemu ja, osoba posiadająca psa rasowego i wolontariuszka w schronisku dla bezdomniaków, praktycznie nie zabieram głosu w dyskusjach tego typy?

…bo to mnie boli, ale chyba trochę inaczej niż zwykły hejt i kretynizm internetu. Trzeba promować świadomą adopcję i tępić z całych sił pseudo-hodowle, które produkują psy chore, często niezdolne do życia kundelki. Trzeba o tym w jakiś sposób mówić, próbować dotrzeć do ludzi. Wierzę, że kiedyś zacznie być lepiej w tym temacie, ale przed nami jeszcze długa droga, bo obecnie ludzie nic nie wiedzą i nie rozumieją czym jest odpowiedzialność za psa, kim ten pies jest i jakie ma prawa (a nie obowiązki!). Jako wolontariuszka w schronisku odnoszę wrażenie, że los każdego psa zależy od akcji i decyzji podjętych przez losowo wybrane, indywidualne osoby. Tej edukacji na tematy ogólne nie ma gdzie wcisnąć, bo nie ma ogółu!!!

Bardzo często, choć oczywiście nie zawsze, do schroniska po psy ludzie przychodzą jak po zabawkę. Dziecko stwierdza, że chce pieska i rodzice przychodzą z dzieckiem (błąd!), żeby sobie pieska wybrało. Dziecko pokazuje palcem jakiegoś włochacza i włochacz jedzie z rodzinką do domu. Wraca po jednym dniu (znam z autopsji), bez słowa wyjaśnienia. Mimo iż ludzie byli poinformowani, że pies jest stary i chory i będzie wymagał leczenia, zdecydowali się wziąć go do domu. Do schroniska został oddany jak przedmiot już następnego dnia, bo … właściwie nie wiadomo czemu. Co więcej można zrobić? Większość wariatów stwarza pozory normalności, a weryfikacja tego jest niemożliwa. Nie, gdy psów jest 500 sztuk w schronie… Co z tego, że ludziom będę tłumaczyć, powiem całą prawdę o psie, pokaże, że kiepsko psi staruszek chodzi, powiem prosto w twarz, że trzeba go leczyć!? Ludzie wiedzą lepiej… Brak uznania jakichkolwiek autorytetów, lekceważenie, kompleksy leczone posiadaniem psa, to najgorsze cechy tego „ogółu„, który błędnie postrzega posiadanie psa. Za każdych chrzanionym razem, gdy wracam ze schroniska, jestem chora na duszy.Po prostu wykończona chociażby widokiem tych psów, które cierpią tylko i wyłącznie z powodu człowieka. Wiem, że to właśnie ja powinnam edukować ludzi na temat świadomej adopcji, ale nie mogę o tym mówić na FB i na forum internetowym. Nie jestem w stanie poświęcić na to czasu. Staram się robić to inaczej, właśnie na poziomie jednostkowym i indywidualnym o którym wspomniałam wcześniej, bo na tym poziomie można uratować psie życie. Jako wolontariusz nie dałam psa na przytulankę dla dziecka, informowałam, że schronisko psów nie wysyła w inne części Polski jak paczki (!!!), tłumaczyłam, że spaniele to psy myśliwskie potrzebujące dużo ruchu, mówiłam czym jest pies mały ale lękliwy i agresywny („nie, piesek nie będzie zachwycony samym faktem, że jest u pani w domu, bo problem jest nawet w tym, żeby wyprowadzić go z boksu, bo boi się i gryzie ze strachu”…). Walczę, choć i tak za mało. Nie mam siły na tłumaczenie „ogółowi” rzeczy podstawowych, bo zaraz obok jakaś jednostka robi wielka krzywdę psu, który sam się nie obroni.

Czułam potrzebę napisania tego posta. Być może czuję się trochę winna, że nie tłumaczę i nie piszę na FB? Być może bezczelność głupoty na poziomie indywidualnym, którą widzę w schronisku i u osób chcących psa adoptować i u samych pracowników placówki, zabiera za dużo mnie, ale też jest dla mnie jedyna okazją na zareagowanie?

P1010585
Ta sunia walczy o życie każdego dnia. Była głodzona do tego stopnia, że spowodowało to uszczerbek na jej zdrowiu. Jest psem kachektycznym.

Stary pies

Parę razy wspominałam już na blogu, że jestem wolontariuszką w Krakowskim Schronisku dla Bezdomnych Zwierząt. Mój blog nie jest pełen ogłoszeń o psich biedach, staram się również ograniczać ogłoszenia o psach szukających domu na Berkowym FB. Temat jest bardzo ciężki i nawet ja czuję się czasem tym wszystkim przytłoczona. Stron promujących adopcje psów jest wiele i tworzenie nowych inicjatyw czasem mija się z celem, bo jeśli ktoś chce się zaangażować to fundacji, czy psich przytułków i akcji medialnych jest wystarczająca liczba. Trzeba tylko poszukać, wybrać i zacząć działać w sposób jaki do nas przemawia.

Na blogu ogłaszałam Robercika – psiaka z krakowskiego schronu o którym nie mogłam przestać myśleć. W końcu adoptowali go moi rodzice, ratując mu po prostu tym życie. Pisałam także o paru innych psiakach z mojego boksu, licząc, że może dobra passa po Roberciku utrzyma się i one także szybciej znajdą dom. Raz się udawało, raz nie.
Trochę śledzę losy psiaków z krakowskiego schroniska, bo wolontariusze przekazują sobie informacje. Regularnie też zaglądam a stronę schroniska. I ostatnio dotarła do mnie historia staruszki Tiny… Tiny nie znam, nie jest u mnie w boksie i nie miałam okazji jej zobaczyć. Pojechała ostatnio do hoteliku, sponsorowanego przez wolontariuszki, bo nie radziła sobie zupełnie w schronisku. Tina nadal szuka domu. A jaka jest jej historia?

Tragiczna. Tina ma 13 lat i została niedawno oddana do schroniska przez właściciela u którego mieszkała od szczeniaka. Powód oddania? Suka nie jest już w stanie wytrzymać bez spaceru 12h… I uwierzcie mi, że staram nie wzruszać się, nie robić z bloga następnego serwisu, gdzie ludzie wchodzą, klikają i czytają o psich dramatach, ale Tina… Sunia w schronisku zaczęła gasnąć w błyskawicznym tempie. Wolontariuszki zajmujące się nią mówiły, że jeszcze nigdy nie widziały, żeby pies tak szybko poddawał się. Schudła, przestała chodzić, ledwo wstaje. Tina była ogłaszana w gazecie, jest ogłaszana w internecie, ale jak na razie nic. Jak wspomniałam wcześniej, Tina pojechała tymczasowo do hoteliku, bo zupełnie nie radziła sobie w schronisku. Jednak hotelik to rozwiązanie tymczasowe i nie jest to jej dom.

Uważam, że w internecie za mało mówi się o starych psach. Już nawet nie tych ze schronisk, ale po prostu o starych psach. Gdy urodziłam się, w domu był 6-7 letni seter i, można powiedzieć, że wychowałam się ze starym (i ciężko chorym) psem. Z dzieciństwa pamiętam Baszę jak był staruszkiem i może dzięki temu jestem bardziej świadoma co będzie się działo z moja relacją z Berkiem za 10 lat. Nie chodzi o pesymizm i sztuczny tragizm. Nie ma nic dziwnego w tym, że już teraz o tym myślę. Człowieku, jeśli nie możesz POŚWIĘCIĆ psu minimum 10-13 lat to w ogóle nie decyduj się na psa!

Wracając do Tiny. Mam nadzieję, że znajdzie dom w którym będzie czuć się bezpiecznie. I to szybko, bo ta sunia nie ma wiele czasu…

10806489_10152818298744799_2881878147495665877_n

Pieskie życie Robercika

Robercik mieszka u moich rodziców już od kilku miesięcy. Był to pewnie przełomowy okres w jego psim życiu. Zamienił boks i schroniskowe kraty na spanie na kanapie, swoje własne posłanie, kocyk przy oknie balkonowym i duży trawiasty plac na którym może się opalać jeśli tylko ma na to ochotę. Spokojny. Bezpieczny. Najedzony.

Robercik uwierzył już chyba, że ciepły kąt i pełna miska nie zniknął, gdy wyjdzie sam do ogrodu i rodzice zamknął za nim drzwi. Zrozumiał, że może spokojnie drzemać, a w tym czasie nic mu się nie stanie, nic go nie ominie. Robercik już nie musi zabiegać o miłość człowieka, bo ona już jest i zawsze będzie. Myślę, że powoli zaczyna to rozumieć, choć wiele psów ze schroniska żyje zawsze z traumą, że to co miłe nagle może zniknąć i znów będzie psu ciężko… Czasem widzę to w jego oczach, jak na chorych nogach kuśtyka do mnie powoli, bo szybciej nie może. Widzę, że nie wie czy na niego zaczekam, czy zdąży zanim sobie pójdę.

Robercik świetnie dogaduje się Berkiem. Myślę, że chłopaki naprawdę się lubią. Ich zabawa polega na zabieraniu sobie fortelem zabawek i chowaniu ich w krzakach. Potem jest szukanie i wszystko zaczyna się od nowa. Robercik ganiać z Berkiem nie daje rady, ale jest bardzo kontaktowy i często zaczepia Berka zapraszając do zabawy. Chodzą razem jak dwa zbóje. Gdy ktoś idzie drogą, Berek i Robercik stoją przy siatce i razem oglądają kto to. Robercik zwykle zaczyna szczekać na intruza zza płotu, a Berek wtedy zwiewa, bo nie rozumie konceptu bronienia własnego ogrodu, a od awantury woli trzymać się z daleka :).

Uwielbiam ich razem. Robercik jest wspaniałym psem. Czasem przypomina mi się jak patrzyłam na niego przez kraty schroniskowego boksu i aż mi ciężko uwierzyć, że teraz jest u mnie w rodzinie i pewnie właśnie leży na kanapie i trawi swoj obiad :). Popatrzycie na tą uśmiechniętą mordkę 🙂

Historię Robercika możecie jeszcze prześledzić w tym i tym poście. Zapraszam 🙂

DSC_0233

DSC_0236

DSC_0238

DSC_0242

DSC_0247
Chowanie zabawek w krzakach 🙂

DSC_0248

DSC_0251

DSC_0257

DSC_0256

 

 

A tam jest zawsze tak samo … strasznie.

Święta święta i po świętach. Był Sylwester, przyszedł Nowy Rok. Ludzie robią postanowienia noworoczne, chcą zacząć wszystko od nowa. Od teraz wszystko ma być lepsze. W nowym roku mamy zrealizować swoje plany, mamy mieć energię i wiele pomysłów. Ludzie chcą po prostu być szczęśliwi.

Ale jest takie miejsce, gdzie nie było Świąt. Miejsce, gdzie zawsze jest tak samo … tak samo smutno. Schronisko dla bezdomnych zwierząt. Wolontariat robię od niedawna, bo od września 2013, ale już nawet nie pamiętam jak to było kiedy nie odwiedzałam „moich” psiaków. Nie mam zamiaru udawać, że jest to przyjemne zajęcie. Ludzie mówią o satysfakcji? Może… Trochę jej rzeczywiście jest, ale zdecydowanie za mało by przyćmić to niesamowite przygnębienie które czuję za każdym razem jak stamtąd wychodzę. Ale idę tam znów, bo chcę sprawdzić jak się mają „moje” boksowe psiaki. Chcę je zobaczyć, bo przecież może ktoś je za chwilę adoptuje i ich już nigdy nie zobaczę … Na pożegnanie nigdy im nie mówię „do zobaczenia!”, bo zawsze mam nadzieję, że ktoś je zabierze i nie spędzą już ani jednego dnia w schronisku. Parę psiaków, którymi się zajmowałam, zostało adoptowanych, ale ciągle trafiają przecież nowe. I wszystkie są wyjątkowe i o każdym człowiek zaczyna myśleć.

Pamiętam jak urzekł mnie Robercik. Zrobiłam o nim posta, ogłaszałam go w różnych fundacjach, ale bez skutku. Ale moi rodzice zrobili mi, a głównie Robercikowi, wielką niespodziankę i zdecydowali się go adoptować. Tata miał przyjechać po niego w sobotę, a ja pojechałam jeszcze do schroniska w piątek, żeby po prostu powiedzieć Robercikowi, że to jego ostatnia noc w tym miejscu. I pamiętam to jak dziś, gdy go uściskałam w boksie i obiecałam wrócić z jego nowym Panem następnego dnia. Chyba mi nie wierzył. W końcu ciągle ktoś przychodzi i znika, nic się nie zmienia, wszyscy są tak samo wspaniali i tak samo nieistotni… Ale wiecie co? Siedziałam z Robercikiem z tyłu samochodu przez całą podróż do Warszawy. Pies chorował, aż w końcu zasnął oparty o moje kolana. Ta podróż była raczej dla niego ciężka. Jednak za każdym razem, gdy zjawiam się w domu u rodziców Robercik mnie pamięta. Chyba tych co obiecali i słowa dotrzymali było w jego życiu niewielu. Uwielbia moich rodziców i to oni są jego światem, ale ja jestem ta „fajna i równa babka” co przyszła jak obiecywała i dotransportowała go do prawdziwego domku. Historia Robercika dała mi dużo radości. Ale wystarczyło kilka ostatnich, zimowych wizyt w schronisku i już nawet nie wiem co myśleć.
Wracając jednak do mojej początkowej myśli – ostatnie święta były dla mnie inne niż zwykle. Cały czas miałam tą bolesną świadomość, że „moje” boksowe, schroniskowe psiaki siedzą zupełnie same i nikt nie okazuje im troski, na która przecież każdy pies zasługuje. Wolontariat w schronisku to doświadczenie, które może zmienić człowieka. Im dłużej tam chodzę i im częściej tam bywam, tym wydaje mi się to cięższe i trudniejsze. Tym bardziej mi zależy. Wolontariusze to chyba ludzie z największą na świecie nadzieją, że warto próbować. To uzależnia 🙂

Poniżej kilka zdjęć psiaków które przewinęły się przez mój boks lub z którymi miałam styczność. Niektóre mają już dom, a niektóre nadal go szukają.

dedal2
Dedal – CZEKA NA DOM
muniek
Muniek – CZEKA NA DOM
gaik
Gaik – czeka na dom. Na razie boi się smyczy, więc nawet nie mamy szansy zrobić mu zdjęcia. Piesek jest bardzo sympatyczny, choć na razie wystraszony. Jest śliczny (czego niestety nie widać na fotce )
źródło: http://www.schronisko.krakow.pl

Osoby zainteresowana adopcją, któregoś z powyższych psiaków proszę o kontakt na Berkowego maila: pies.berek@gmail.com

Mają dom:

rysiek
Rysiek – MA DOM

braun5
Braun – MA DOM

Był jeszcze Drupi i Rambo, którzy są już ws swoich domkach. Nie mam niestety ich zdjęć.

Robercik vel Vader

Dawno nie było nic o Roberciku. Wspominałam w jednym z moich poprzednich postów, że psiak został adoptowany przez moich rodziców i mieszka teraz pod Warszawą. Rodzice wiedzieli, że Robercik jest chory, ale nie było dokładnie wiadomo co mu jest. Niestety do tej pory nie udało się go skutecznie zdiagnozować. Rodzice podjęli też decyzję by na razie dać mu czas na zaaklimatyzowanie się w nowym miejscu i dodatkowo go nie stresować. Wezwali znajomego weterynarza na kontrolną wizytę. Robercik jest obecnie na diecie wzmacniającej stawy, dostaje witaminki. Je regularnie i dużo. Szybko nabiera ciałka i w ciągu tych kilku tygodni zmienił mu się nawet kształt pyszczka. Okazało się, że był bardzo wychudzony, mimo iż przez jego bujne futro nie było tego aż tak widać w schronisku. Miał pchły i łupież. Jednak udało się bardzo szybko nad tym zapanować. Po paru tygodniach weterynarz znów odwiedził Robercika i potwierdził, że psiak wychodzi już ze schroniskowego zabiedzenia. Jednak na razie rodzice postanowili jeszcze dać mu spokój i nie ciągać na dalsze diagnozowanie. Chłopak najpierw musi się odnaleźć w nowej sytuacji i poczuć pewniej.

Robercik ma praktycznie chore wszystko. Porusza się jakby miał porażenie mięśni. Ma problemy ze wstawaniem, ale jakoś daje radę. Wchodzi na kanapę, ale nie potrafi z niej zejść i trzeba go zdejmować. Sztywnieje mu język i oczy wpadają na tył głowy. Jednak akurat to pojawia się teraz zdecydowanie rzadziej niż na początku. Robercik czasem też zapowietrza się i wydaje przedziwne dźwięki… trochę podobne do tego co robił Vader w Gwiezdnych Wojnach oddychając przez swój hełm… Ale po za tym Robercik ma apetyt za dwóch. Rodzice gotują mu różne rarytasy i na widok miski Robercik wchodzi w swój koślawy galop. Czasem zapomina o nogach i chyba pod wpływem emocji przewraca się jak kłoda. Wtedy trzeba dać mu chwile, by zsynchronizował kończyny i odzyskał równowagę. Domaga się pieszczot i wprost uwielbia być drapany po brzuchu i po plecach. Wczoraj ułożyłam go koło siebie na kanapie i drapałam, a on łapką prosił o więcej. Tulił się do mnie jak nigdy. To naprawdę cudowny słodziak i przylepa. Jest bardzo towarzyski i pogodny. Próbuje pokazać Berkowi, kto tu rządzi i wystawia czasem zęby. Oczywiście Berek wie, że Robercik jest praktycznie bezbronny… Jednak jakimś sposobem czuje do niego respekt i we wszystkim mu ustępuje mimo iż Robercik jest młodszy. My na razie unikamy konfrontowania psów przy miskach, bo wiemy, że Robercik bardzo nakręca się na widok jedzenia. Jak do tej pory jest oczywiste, że psiaki polubiły się i wszystko wskazuje na to, że tak już zostanie 🙂

Przyznaję, że ciężko patrzeć na to jak ciężko mu się poruszać. Bardzo dużo wysiłku zabierają mu zwykłe czynności tj. chodzenie czy wstawanie. Aż trudno uwierzyć, że ten pies ma tylko rok :(. Ale ma teraz najlepszy dom jaki może mieć i dzięki temu najlepsze życie jakie może mieć będąc w takim stanie w jakim jest. Pocieszam się tą myślą, bo co innego można zrobić? 😦 Kiedyś rozmawiałam w Krakowie z właścicielką ogromnego owczarka niemieckiego, który ma sparaliżowane tylne nogi i jeździ na wózeczku. Owa pani powiedziała mi, że nad takim zwierzakiem nie ma co się litować – trzeba tylko mu pomóc i zapewnić mu godne życie. Powiedziała, że przecież pies nie rozumuje w taki sam sposób jak człowiek – nie rozczula się nad sobą porównując swoje życie do życia innych psiaków. On tylko chce być szczęśliwy tu i teraz, będąc takim jakim jest. Pies powinien być kochany, szanowany i zadbany, a będzie szczęśliwy. Robercik to wszystko teraz ma i myślę, że pomimo iż jest mu ciężko się poruszać, to radzi sobie w taki sposób w jaki może. Nareszcie może czuć się bezpiecznie i nie zmuszać się do wstawanie jeśli nie ma na to nastroju, a i tak będzie pogłaskany i dostaje smaczek 🙂 Teraz Robercik musi zając się tylko byciem Robercikiem 🙂

DSC_1199
Cudna mordka

DSC_1197

DSC_1271

DSC_1277
Robercik stawia nóżki w charakterystyczny, sztywny sposób

DSC_1091

DSC_1100