O psiej zabawce Wobbler firmy Kong powiedziała mi koleżanka. Jej pies Amber od razu go polubił. Wobbler to taka wańka-wstańka – dzięki odpowiednio dociążonej dolnej części buja się na boki, ale nie przewraca. Natomiast górna część jest odkręcana i ma otwór przez który wypadają smaczki, jeśli psiak odpowiednio manewruje Wobbler’em. Wobbler jest stosunkowo ciężki i duży, jednak jest to odpowiednia zabawka tak samo dla małych psów jak i dużych. Berek od razu zainteresował się Wobbler’em i wytrząsanie ze środka smaczków bardzo go wciągnęło. Co dla mnie było istotne, to fakt, że Wobbler’a jest łatwo utrzymać w czystości, bo swobodnie się rozkręca. Dzięki temu na smaczki można używać różnych rzeczy, nawet kawałków mięska i czy kiełbaski, bez obawy, że zabawka będzie potem nieestetyczna.
Jedyny problem z Wobbler’em (który właściwie nie do końca w ogóle jest problemem) to to, że pies bawiąc się nim robi dość dużo hałasu. Wobbler turla się po podłodze, obija o meble, dodatkowo pies uderza w niego łapami. Może to drażnić sąsiadów mieszkających pod nami ;).
Cena Wobbler Kong waha się od około 60 zł do 70 zło – zależy w jakim sklepie zoologicznym.
Berek spotkał swoją siostrę Coco ! Z Ewą, właścicielką Coco, spotkałyśmy się przypadkiem na ulicy. Stałam z Berkiem na przystanku, a Ewa wypatrzyła gordona i zagadała. Szybko doszłyśmy do tego, że nasze psy to rodzeństwo. Postanowiłyśmy, że umówimy się na wspólny spacer. Od tamtej pory nie mogłam się doczekać momentu jak Berek zobaczy się z Coco.
Berek z Coco dogadali się natychmiast. Berek ogólnie nie jest jakoś wyjątkowo zabawowy, a psie przepychanki „w pionie” to u niego rzadkość. Berek woli po prostu biegać, gonić, pędzić razem z innym psem. Coco ma podobne upodobania, więc zabawa była przednia. Berek gonił Coco, potem Coco goniła Berka. I tak przez 1,5h spaceru wczoraj rano i, drugi raz ,dzisiaj… Razem szukali bażantów, nurkowali w krzakach za różnymi zapachami, truchtali jak zgrana para łobuziaków :).
Już nie raz wspominałam, że dla mnie seter w ruchu to wspaniały widok. Piękno w najczystszej postaci. Coco jest śliczna. Z Berkiem robią takie same miny i w bardzo podobny sposób uśmiechają się faflami. Coco jest drobniejsza od Berka, niezwykle szybka i zwinna. Berek nie mógł jej dogonić, ale był też moment, że Coco nie mogła dorwać Berka…aż ten wpadł gdzieś na drzewo i musiał na sekundę przysiąść i złapać równowagę. Psy naprawdę wyglądały na zachwycone swoim towarzystwem. Mam nadzieję, że już niedługo uda nam się znów spotkać z Ewą i Coco – nie ma nic cudowniejszego niż seterowe spacery 🙂
Po spacerze zaserwowałam Berkowi dodatkowe 40 min marszu na smyczy na przystanek autobusowy, żeby nie było mu za dobrze :). Po drodze trochę odsapnął, uspokoił poziom endorfinek i opanował emocje. W autobusie zachowywał się w miarę ok, choć podróż to było raptem kilka przystanków. Jednak to już jest coś 🙂
Nie mam zamiaru pisać o medycznych aspektach kastracji psa, bo nie czuję się kompetentna w tym temacie. W internecie jest już wiele artykułów o tym, można też z łatwością zasięgnąć informacji u weterynarza. I na pewno warto wypytać o wszystko zanim podejmie się decyzję o zabiegu kastracji. Napisze jak to było u nas, z mojego punktu widzenia. Berkowego zdania mogę się tylko domyślać… 😉
Nie mam nic przeciwko kastracji jeśli jest ona konieczna dla zapewnienia zdrowia i bezpieczeństwa psa. Uważam, że żaden zabieg medyczny u zwierzęcia nie powinien być wykonywany na zasadzie „widzi mi się”. Decyzje dotyczącą kastracji nie podejmowałam szybko, bo nie miałam dostatecznie przekonywujących argumentów „za”, ani „przeciw”. Setery późno dojrzewają i Berek za cieczkami nigdy nie latał. Oczywiście interesował się sukami, które sporadycznie spotykał na spacerach, ale były one wszystkie wysterylizowane. A dodatkowo u Berka zainteresowanie nimi wzrastało, gdy pojawiał się w okolicy inny samczyk. Wszystkie te zachowania mogłam swobodnie kontrolować – na spacery chodzimy zwykle na pustkowia, nie mieszkamy w mieście i okazje kiedy spotykał sunię i samca w tym samym momencie były bardzo sporadyczne i łatwe do uniknięcia. Nie było jego zachowanie dla nas kłopotliwe.
Ale ostatnio… Berek poczuł cieczkę. Pierwszy raz w życiu widziałam u niego takie zachowanie. Schodziłam już z pól, byłam niedaleko miejsca gdzie zaczyna się wieś, ulice, gdzie zwykle już zapinam Berka na smycz. Berek w takich rejonach rozluźnia się, koncentruje na mnie, bo nie ma już tropów ani niczego co dla niego stanowi jakikolwiek obiekt zainteresowania. Tymczasem owego dnia, nagle, zaczął biegać w kółko jak szalony i węszyć. Nagle wyrwał i zaczął biec w stronę zabudowań. Zawołałam dwa razy i zawrócił. Przybiegł do mnie, usiadł, cały drżał i płakał… Zapięłam go i próbowałam uspokoić, ale to było na nic. Poszliśmy do domu, a Berek przez następne dni płakał i wydawał się bardzo (nawet jak na niego) pobudzony i napięty. Widząc to, zrozumiałam, że kastracja jest konieczna u Berka. W Dziekanowie Leśnym pod Warszawą, gdzie właśnie obecnie spędzamy kilka dni z Berkiem, mam zaprzyjaźnionego wspaniałego weterynarza. Umówiłam się na badania kontrolne Berka – badanie krwi i kału. Wyniki były zadowalające i mogłam zapisać Berka na zabieg kastracji. Jestem wdzięczna losowi, że wydarzyło się coś co pomogło mi w końcu zdecydować o tym o czym zdecydować powinnam już dawno czyli o wykastrowaniu mojego psa. I na szczęście, gdy pierwszy raz ruszył za cieczką, nie doszło do nieszczęścia, bo jest cudownym psem i do mnie grzecznie zawrócił, pomimo iż instynkt ciągnął go gdzie indziej.
Mam tylko do siebie pretensje, że mając tak reakcyjnego psa nie przewidziałam, ze „zakochanie się” będzie dla niego też intensywne, a dla mnie ciężkie do zniesienia. W czasie tych kilu dni kiedy był badany i potem czekał na umówiony zabieg, był wyjątkowo niespokojny. Mimo iż jest psem niezwykle energicznym praktycznie cały przez cały czas, widziałam różnicę w jego zachowaniu – był nieobecny, ogłupiały, niezwykle zagubiony, biegał od okna do okna. I ciągle wzdychał, popiskiwał, nie spał spokojnie. Myślę, że gdybym tylko spuściła go ze smyczy, wyrwałby jak dziki. Zrozumiałam, ze nad tym nie zapanuję, a strach o życie mojego psa ułatwił mi podjęcie decyzji.
Zabieg był wczoraj. Wszystko się udało. Berek wybudził się szybko i tylko wczoraj wieczorem był jeszcze trochę otępiały po narkozie. Przespał całą noc w kołnierzu, dziś trochę zjadł i nie zwymiotował. Dostaje profilaktycznie antybiotyk i znieczulenie od weterynarza. Ostatnia dawka będzie w sobotę. Jest wesoły i biega po ogrodzie moich rodziców. Myślę, że ranka mu jakoś bardzo nie dokucza. Bardzo pilnuję by jej nie lizał, żeby mogła jak najszybciej się zagoić. Na pewno jest zmęczony po zabiegu, więcej dziś śpi i trochę mniej się rusza :), ale w końcu kastracja była wczoraj… Ale wiecie co – pewnie z powodu jego ogólnego osłabienia, a nie obniżonego już poziomu testosterony, ale widzę znów w jego oczach mojego Berka, a nie zdziczałego, ogarniętego strachem i zagubionego psa, który jest wymęczony przez coś czego nie może zaspokoić i czego nie rozumie. Może tą zmianę sobie wmawiam… Możliwe. Zobaczymy jak będzie w ciągu najbliższych tygodni, gdy kastracja zacznie wpływać na jego zachowanie i wyciszy jego popęd. Dziś Berek tulił się do mnie, zaglądał mi w oczy, trącał nosem, przynosił piłeczkę. Nie płacze. Zasypia koło mnie na kanapie. Wydaje się spokojniejszy. Jest nam lepiej.
Chwilę po zabiegu – Berek dopiero co wybudzony z narkozy.Koniecznie chciał wejść do kennelu. Średnio się mieścił w kołnierzu, ale w końcu udało mu się wygodnie ułożyć.Dzień po zabiegu – kołnierz oklejony taśmą, aby nie rozerwały się brzegi i nie popękał, gdy Berek biegał po krzakach.Dzień po zabiegu
A poniżej filmik z Berkiem – zabawa jeden dzień po kastracji :). Jednak zabawa trwała stosunkowo krótko, bo Berek szybciej się zmęczył.
Nie jestem psią gadżeciarą, ale, przyznaję, mam słabość do psich obroży. Berek parę obróżek ma i wszystkie spisują się dobrze. Jednak Berek jest takim brudasem, że wszystkie obroże koniec końców były czarne od błota. Bardzo częste pranie sprawiło, że kolory dość szybko wypłowiały, a materiałowe obroże zaczęły przypominać ściereczki… Nie byłam tym zaskoczona – po prostu zrozumiałam, że potrzebuję zdecydowanie innego rodzaju obroży, które byłyby odporne na zamoczenia, nie nasiąkały błotem i były łatwe do utrzymania w czystości. Ładne, materiałowe, lub taśmowe obróżki mogę zakładać Berkowi „w gości” 😉
O polimerowych obróżkach Biothane dowiedziałam się od znajomej, wygrzebałam też gdzieś informacje w internecie. Biothane zamówiłam w sklepie internetowym psygoda.pl . W Polsce niestety nie ma dużego wyboru kolorów – z tego co się orientuję są dostępne tylko obroże pomarańczowe i żółte. Koszt obroży to około 35 złotych plus przesyłka.
Zdecydowanie ładniejsze, choć nie wiem czy lepsze jakościowo, wydają się obroże polimerowe firmy Dublin Dog z serii All Style Non Stink. Ceny ich obróżek są zdecydowanie wyższe – wahają się od 72 do 92 złotych plus przesyłka. , Zdecydowałam się na zakup Biothane głównie z powodu atrakcyjniejszej ceny.
Biothane jest zrobiona z nylonu, poliestru i jest pokryta termoplastycznym poliuretanem. Według producenta ma zachowywać elastyczność w niskich temperaturach i ma być wygodna dla psa. Nie miałam okazji testować jej w temperaturze ujemnej, więc trudno jest mi się jednoznacznie tutaj wypowiedzieć. Jednak kupując tą obroże brałam pod uwagę fakt iż w mróz nie ma tyle błota i brudu, więc nie muszę upierać się przy zakładaniu Berkowi Biothane jeśli ta okaże się niewygodna.
Zamówiłam wściekle pomarańczowa obroże. Jest świetnie widoczna na czarnym psie. Nie sądzę, aby w jakikolwiek sposób przeszkadzała Berkowi. Mój pies lata po polach jak szalony i nie ma czasu myśleć o tym czy ma wygodną czy nie wygodną obroże. Ważne, że obroża nie odpina się, nie wkręca mu się w zapięcie sierść i mam jak doczepić adresówkę i dzwoneczki. Rzeczywiście Biothane jest wodoodporna. Po powrocie do domu wystarczy ja przetrzeć ściereczką i jest sucha. Jeśli zabrudzi się, można przemyć mydłem i brud znika. Prać nie potrzeba 😉 Biothane jest „gumowa” – kolor nie ma jak wypłowieć, chyba, że w przyszłości ze starości i od słońca, ale to zobaczymy jak będzie się sprawować.
Po dwóch spacerach, gdzie Berek intensywnie testował Biothane, mogę ją śmiało polecić. To obroża robocza i tak warto o niej myśleć.
Teraz zapraszam na oglądanie mojego psa „w akcji” … Dzień jak co dzień.
Adresówka i dzwoneczki na Berkowej obroży. Wszystko przypinam na plastykową zapinkę.
Po co się otrząsać z wody, gdy nadal się w niej stoi?
Dbanie o higienę psich uszu jest bardzo ważne. Stojące uszy u psa wentylują się w naturalny sposób, natomiast uszy oklapnięte są narażone na wiele chorób spowodowanych nieprawidłową lub brakiem wentylacji. Najczęstsze choroby uszu to podrażnienie lub nawet zapalenie ucha środkowego.
Gdy z psimi uszami dzieje się coś niedobrego – pies potrząsa głowa próbując pozbyć się zalegającej woszczyny; często też intensywnie się drapie, przekrzywia głowę. Chore ucho jest zaognione, w środku jest dużo brudu, który ma bardzo nieprzyjemny zapach. Do stanu zapalnego doprowadzają bakterie, które tkwią w uchu, szczególnie, gdy wentylacja jest utrudniona. Trzeba uważać, żeby nie doprowadzić psich uszu do stanu opisanego powyżej. Zapalenie ucha środkowego, a potem ucha wewnętrznego to groźne choroby, które nieleczone, mogą prowadzić nawet do zapalenia opon mózgowych, co bywa tragiczne w skutkach.
Setery należą oczywiście do ras psów z uszami oklapniętymi o które trzeba bardzo regularnie dbać. Większość psów lubi zabiegi wykonywane przy uszach, a przynajmniej spokojnie je znosi, jeśli oczywiście nie są bolesne. Berek, gdyby był kotem, to przy czyszczeniu uszu na pewno by mruczał. Czasem wydaje mi się, że widząc mnie z buteleczką płynu do czyszczenia i wacikami, mój pies uśmiecha się z zadowolenia na sama myśl, że zaraz zacznę grzebać mu w uszach…
Berka przyzwyczajałam do intensywnego dotykania uszu od samego początku, gdyż zdawałam sobie sprawę jak istotna jest higiena uszu u seterów. Warto o tym pomyśleć jeszcze jak psiak jest szczeniakiem. Mimo iż jest śliczny, pachnący, a uszka są malutkie i różowe, to jednak szybko się zmienia jak tylko pies zaczyna wychodzić na dwór na spacery, a kurz zaczyna przyczepiać się do niego błyskawicznie.
Do czyszczenia psich uszu stosuję specjalny płyn, który można znaleźć w każdym sklepie zoologicznym. Używam od początku Otifree firmy Vetoquinol, który pomaga usuwać nieprzyjemny zapach i sprawia, że brud wolniej osiada w małżowinie. Buteleczka 60ml kosztuje około 25 złotych i starcza na dość długo. Jeśli czyści się psie uszy regularnie, to wystarczy tylko kilka kropli, żeby przetrzeć małżowinę. Stosuję zwykłe, ligninowe waciki, które nakładam na palec. Nie stosuję żadnych patyczków itp, gdyż boję się, że mogą się złamać.
Warto pamiętać, że budowa psiego ucha jest skomplikowana i przy czyszczeniu trzeba być ostrożnym. Zaleca się czyszczenie głęboko w uchu zewnętrznym co może być problematyczne i nie ma się pewności czy na pewno usunęło się cały brud. Zawsze, gdy jestem u weterynarza staram się profilaktycznie skonsultować stan Berkowych uszu. Weterynarz w razie czego po mnie poprawi i doczyści uszy w najgłębszych zakamarkach.
Trzeba pamiętać, że właśnie ze względu na specyficzną budowę psiego ucha, bardzo niebezpieczne jest dostanie się wody do kanału słuchowego, gdyż nie może ona sama wypłynąć na zewnątrz. Może potem dostać się do ucha środkowego, co powoduje zapalenie. Trzeba być bardzo ostrożnym przy kąpieli psa i nie wlewać mu wody do uszu. W przypadku Berka nie ma z tym większego problemu, bo wodę leję z prysznica zawsze na czubek jego głowy, dzięki czemu spływa swobodnie po uszach i nic nie wlewa się do środka.
O czystość psich uszu powinni dbać właściciele wszystkich psów, niezależnie od tego jaki kształt ma psie ucho i czy pies jest długo- czy krótkowłosy. W Berkowe uszy zaglądam mniej więcej co tydzień. Nie zawsze wymagają czyszczenia, ale staram się dokładnie wiedzieć co tam się dzieje, żeby nie przegapić jakiś niepokojących objawów. Profilaktyka jest najważniejsza. Musimy naszym psiakom pomóc, bo to my ludzie, jesteśmy winni wszelkim nienaturalnym i niepraktycznym udziwnieniom psich ras i zwierzaki nie poradzą sobie bez naszej pomocy.
Dzisiejszy spacer był niesamowity. Berek generował wyjątkowo dużo energii. Nie przypominam sobie, żeby kiedykolwiek tak szybko i zacięcie biegał. Coś niesamowitego! Berek złapał trop już na samym początku spaceru, jak tylko spuściłam go ze smyczy. Seterowy galop, po czym pełen euforii cwał, zaczął się po minucie. Berek biegł, dla samej radości biegania. Gdy oddalał się ode mnie za daleko, wołałam, a on łukiem do mnie wracał, nie zmniejszając tempa. Już po paru minutach musiał ostudzić się w błocie, a potem wytarzać w śniegu. Przez cały dwugodzinny spacer Berek krążył z nosem przy ziemie i węszył. Stwierdzam, że nie ma nic cudowniejszego niż spacer z Berkiem, ale tylko po bezpiecznej okolicy, gdzie nie muszę się denerwować, że coś się stanie.
Popatrzcie na to psie szczęście na zdjęciach poniżej. Cudowny widok, prawda? 🙂
Zachowania Berka przy misce nie określiłabym jako agresywne, jednak nie jest ono dla mnie zadowalające. Berek przy misce spina się, jest wyjątkowo czujny i na pewno nie jest zrelaksowany. Berek jest psem upartym, ma silny charakter, ma w sobie bardzo dużo pasji i zawsze zachowuje się tak jakby dokładnie wiedział czego chce. Są to cechy, których seter potrzebuje, aby pracować, wykonując zadania w polu do których został wyhodowany i przystosowany. Berek jest taki praktycznie we wszystkim co robi. Nieważne czy się ze mną wita, czy zaprasza do zabawy innego psa, czy biegnie, czy tropi – wszystko robi całym sobą. Uwielbiam go za to i nie wyobrażam sobie żeby zachowywał się inaczej. Jednak przyznam, że jego zaangażowanie przy misce mi zupełnie nie odpowiada.
Berek miał okres w swoim życiu, że zaczął powarkiwać na nas, gdy w misce lądowało jedzenie. Zaczęłam karmić go z ręki. Siadałam z nim na podłodze i jedliśmy 🙂 Dostawał całą swoja porcję z ręki i nie było innej możliwości, żeby jadł. Szybko Berek załapał o co chodzi i po pewnym czasie, jeśli nie było mnie obok, nie brał nic sam z miski. Czasem podchodziłam do miski, gdy Berek już przy niej był. Dokładałam mu kawałek kiełbaski, albo coś równie dla niego smakowitego. Trzymałam w misce ręce, a Berek musiał wyjadać smaczki spomiędzy moich palców.
Jednak nadal nie jest idealnie. Jeśli Berek dostaje coś wyjątkowo dobrego, na czym mu super zależy, niepotrzebnie napina się przy misce. Nie wiem do końca co ma zamiar zrobić a to nie jest za dobrze. Karmienie z ręki przestało być wystarczające, bo pies jest zakręcony na to co w tej ręce jest i tak czy inaczej wydaje się wyłączony na wszystko co dzieje się naokoło a jedynie zapatrzony w jedzenie. Wymyśliłam na to nowy sposób…
Trzymam Berkową miskę w ręku i stoję cierpliwie czekając aż Berek oderwie wzrok od miski i spojrzy mi w oczy. Po nawiązaniu ze mną kontaktu wzrokowego natychmiast daje mu trochę jedzenia z ręki. Berek dość szybko to załapał. Wybija go to z transu w jaki wpada na widok jedzenia.
Nie warto zabierać psu miski z jedzeniem, gdy nie spodoba nam się jego zachowanie. Takie postępowanie doprowadzi tylko do tego, że człowiek zbliżający się do psiego jedzenia będzie zwierzęciu kojarzył się ze znikającą miską i swoistą karą. Najprawdopodobniej będzie chciał tego uniknąć i niepożądane, agresywne zachowanie może się nasilić. Warto jest budować dobre skojarzenia i pokazać psu, że nasza obecność przy jego misce może przynieść mu same korzyści.
Zdaję sobie sprawę, że jeszcze do końca nie rozwiązałam tego problemu u Berka. Najprawdopodobniej będę musiała pracować z nim w ten sposób jeszcze przez wiele lat (tak, lat – nie miesięcy). Przeczytałam wiele artykułów na ten temat i rozmawiałam z behawiorystką, która popierała metody pozytywne w pracy z psem. Znając charakter Berka, nie wiem jak inaczej mogłabym z nim przepracować takie zachowanie. Berek jest psem na którego krzyk, okazywanie przewagi siłowej, „ustawianie do pionu” nie działa. Widać, że zamyka się wtedy w sobie, staje się butny i nieprzystępny, jeszcze bardziej się stawia. Wiem, że najważniejsze to pokazać mu o co chodzi i powoli przepracować drogę do jego rozumku. Jeśli Berek czegoś nie zrozumie sam, to szkolenie i moja praca nie przyniosą żadnych efektów. Myślę, ze podobnie jest z wieloma psami.
Stare fotki – dziewięciomiesięczny Berek duma nad warzywkami.
Niedawno na Berkowym blogu pojawił się przemiły komentarz o tym, że Beruś jest bardzo fotogeniczny, gdyż wychodzi pięknie na zdjęciach. Bardzo, bardzo dziękuję za te przemiłe słowa dotyczące mojego psa i fotek, które udaje mi się zrobić. Ale na blogu nie widać całej prawdy 😉 Po każdym spacerze z Berkiem mam multum zdjęć Psiego Ryja na których Berek nawet nie przypomina psa… Jego obwisła morda faluje we wszystkich kierunkach. Mam wiele okazji, aby uchwycić nieskoordynowany ruch fafli i całej reszty wiszącej skóry. Poniżej kilka „przerażających” zdjęć mojego psiaka – cudaka… Tylko ostrzegam – nie oglądać przed snem, bo może się przyśnić 😉
Zdjęcia wybrałam z kilku ostatnich miesięcy, gdyż Berek dopiero niedawno osiągnął wiek „odpowiednio obwisły” 🙂
Jakiś czas temu wspominałam na Berkowym FB o zabawie w węszenie i szukanie, którą Berek uwielbia. Węszenie jest dla psa rozrywką, zajmuje go, wycisza i … męczy. Pies węsząc zbiera i przetwarza bardzo dużo informacji. Nie jest to bierna czynność, mimo iż my – ludzie – widzimy tylko psa biegającego z nosem przy ziemi. Psy posiadają 100-250 mln komórek węchowych, gdzie człowiek posiada nie więcej niż 10 mln. Wyobraźcie sobie jak zatem wygląda dla psa świat. Przede wszystkim pachnie.
A na czym polega nasza zabawa w „szukaj!”? To naprawdę nic trudnego – karzę Berkowi usiąść i zostać na miejscu. Gdy on cierpliwie czeka (fakt, pies do tej zabawy powinien mieć opanowaną komendę „zostań!”), chowam intensywnie pachnący smakołyk w jakimś mało oczywistym miejscu w mieszkaniu. Wracam do Berka i stojąc już przed nim, a przynajmniej tak, żeby mnie mógł widzieć, wydaję komendę „szukaj!”. Berek zaczyna intensywnie węszyć po całym mieszkaniu i szukać smakołyk. Zwykle używam parówki albo kawałków mięsa – czegoś naprawdę atrakcyjnego dla psa. Na koniec wyraźnie daję mu sygnał, że koniec zabawy, żeby pies się wyciszył i przestał „pracować”.
Ostatnio przeniosłam zabawę na dwór :). Dodatkowym utrudnieniem stał się ostatnio śnieg, gdyż smaczków nie widać.
Oczywiście Berek lizną mój aparat zanim zaczęłam kręcić, a smugę śliny zauważyłam dopiero później 😛 – stąd wszystko jest rozmazane… tak czy inaczej – miłego oglądania zza ślinowego Berkowego gluta 😉
Wszędzie na psich blogach wpisy o zimie, śniegu i mrozie. My musimy nadrobić. Do Krakowa, w którym obecnie mieszkamy, śnieg przyszedł późno. Gdy reszta kraju relacjonowała opady białego puchu, u nas padał deszcz. Ale nareszcie zrobiło się biało i cieszyłam się, że zabiorę berka na zimowy spacer.
Czy Berek lubi zimę i śnieg? Nie wiem. Berek ogólnie zawsze biega tak samo, z taką samą niesamowitą energią, więc ciężko mi stwierdzić, czy jest szczęśliwszy ryjąc w śniegu czy nurkując w kałużach czy trawie. Berek najzwyczajniej w świecie nie ma czasu, żeby zatrzymać się i pomyśleć, że coś białego leży na ziemi i że jest zimno w łapy. Natomiast mogę śmiało stwierdzić, że my zauważyliśmy, że Berek więcej siusia – najwidoczniej biegając z nosem przy ziemi i węsząc, chcąc nie chcąc, zjada śnieg. To jedyna zmiana jaką zaobserwowałam. Nie biega szybciej, nie biega więcej, bo więcej i szybciej już po prostu się nie da :). Ośmielam się twierdzić, że Berek jeszcze bardziej skupia się na węszeniu, bo zapachy w śniegu inaczej czuć. Dla większości seterów nie ma nic ciekawszego, wspanialszego niż trop. A śnieg? Śnieg po prostu jest 🙂