Spokojne mijanie psów na spacerach smyczowych – temat z którym każdy psiarz ma do czynienia praktycznie codziennie. Jedni opiekunowie przyjmują się aby ich psiak ładnie spacerował przy nodze w każdych okolicznościach, inni aż tak tym się nie przejmują. Są też tacy, którzy po prostu pogodzili się, że akurat może ten element spaceru nie jest aż tak istotny.
My nie podróżujemy, my się przeprowadzamy… Taka prawda. Co tu dużo ukrywać – nie podróżujemy z A. za dużo, ale przeprowadzek w naszym wspólnym życiu było całkiem dużo i to dość „spektakularnych”. Można powiedzieć, że korzystamy z tego co daje wynajem mieszkania pełnymi garściami, bo nigdzie nic nas nie trzyma. Czytaj dalej →
Ostatnio znajoma przypomniała mi o pewnym przepięknym miejscu, które odwiedziliśmy na samym początku naszego pobytu w Holandii – wrzosowiska pod Hilversum. Miejscówka jest wspaniała, ale mieszkają tam króliki w ogromnych ilościach i Berek dostawał seterowego kręćka. Wymazałam to miejsce z pamięci. Czytaj dalej →
Ostatnio Berek trochę chorował i dlatego było nas mało na blogu. Obecnie jest leczony i mam nadzieję, że teraz będzie już szło tylko ku lepszemu. Z powodu złego samopoczucia Psi Ryj był osowiały, nie chętnie biegał, nawet nie za bardzo chciał wychodzić na spacery. Nie wyglądało to dobrze. Czytaj dalej →
Berek ma 3,5 roku i od 3,5 roku uczę się mojego psa. I tak pewnie będzie przez resztę jego życia. Psi Ryj jest moim pierwszym psem, a wiadomo, że pierwszy pies wychowuje raczej nas, a nie my jego. Nasze trio Ewowo-Adamowo-Berkowe nie jest tu wyjątkiem :).
Jeśli chodzi o wybór rasy to miałam to szczęście, że moi rodzice mieli gordona, gdy ja przyszłam na świat. Czytaj dalej →
Mam dorosłego psa. Często spotkani na spacerach ludzie patrzą na Berka i od razu pada pytanie czy to młody pies. Od jakiegoś czasu przyłapałam się na tym, że uśmiechając się z rozbawieniem odpowiadam, że nie, bo ma prawie trzy lata… Jutro powiem, że już MA TRZY LATA :). Czy to coś zmieni? Oczywiście, że nie. Berek jest taki jaki jest – impulsywny, radosny, żywiołowy i … wielkogłowy . Pies – szczeniak, ale z mocnym charakterkiem. Czasem nieśmiały, chowa się w trawie i czeka aż napotkany na spacerze psiak przejdzie i da mu spokój. A już za chwilę zaczepia innego kumpla i zaprasza do zabawy. Rozpieszczony psi jedynak, zakochany w kanapie i porach karmienia. Nas też chyba trochę lubi, na psi sposób – taki co raz łamie serce, a raz wydaje się wspaniałym wybawieniem od wszystkiego co złe i ponure na tym świecie.
Berek już z niczego nie wyrośnie. To co ma w głowie, jego pasje miłości i strachy, pewnie już tam zostaną. Z biegiem czasu po prostu będzie mieć coraz miej energii by wyrażać siebie, by aż tyle z siebie dawać każdego dnia. Kiedyś ludzie przestaną pytać czy Berek to młody pies. Jako staruszek będzie łaził powoli, wąchał zapachy i załatwiał swoje sprawy zwiedzając powoli okolicę. W jego psiej głowie nadal będzie się dużo działo i ja będę zawsze o tym pamiętać i dawać mu znać, że jest najwspanialszy. Z czasem, gdy psie lata lecą, to my – ich właściciele – stajemy się dla nich całym światem, bo cała reszta zaczyna być rozmyta i zawodzi…
Długo zwlekaliśmy z wakacjami, a jeszcze dłużej z wyprawą w Tatry. Ale wreszcie udało się zmobilizować i trochę „na wariata”, bo tylko z mapami i bez przewodników, pojechaliśmy w Słowackie Tatry. Oczywiście z psem.
Wiadomo, że w Tatrzańskim Parku Narodowym po Polskiej stronie jest zakaz wprowadzania psów. Z psami można wędrować tylko Dolina Chochołowską do końca, do schroniska. Pies oczywiście musi być prowadzony na smyczy.
Na Słowacji w góry można wyruszyć z czworonogiem. Jednakże, my popełniliśmy błąd dając się zwieść ogólnie powtarzanym informacjom, że pies w Tatrach na Słowacji jest akceptowany i nie zweryfikowaliśmy tego z TANAPem (lub tą strona), czyli z regulaminem Słowackiego Tatrzańskiego Parku Narodowego. O co chodzi i gdzie pojawia się problem?
Tatry na Słowacji wyglądają inaczej niż te po Polskiej stronie – ogólnie można powiedzieć, że są bardziej „dzikie”. Z tego co zauważyłam, nie ma tutaj łatwych szlaków, krótkich dolinek gdzie można wybrać się na parogodzinny spacer z rodziną w letnie popołudnie (wykluczam tutaj spacery w klapkach, z torebusią przewieszona przez ramię, po obiadku i deserze z piwa itp, bo to inna bajka). Tutaj praktycznie każde wyjście to wyprawa, a szlaki są długie i często zaawansowane w trudności. Tak jak w Polsce w Tatrach można sporadycznie spotkać kogoś w profesjonalnym obuwiu do wędrówek górskich, tak tu na Słowacji ci w adidaskach (klapek i szpilek nie ma !) są w zdecydowanej mniejszości. Ja niestety śmigałam w adidaskach i wstydziłam się cały wyjazd, bo wyglądałam na bardzo przypadkowa turystkę 🙂
Wejście na teren Parku Narodowego jest darmowe, ale konieczne jest wykupienie ubezpieczenia, gdyż jeśli ulegniemy wypadkowi TANAP obarczy nas kosztami akcji ratunkowej. Koszt ubezpieczenia jest praktycznie symboliczny – około 70 eurocentów za każdy dzień pobytu. Nie ma „bramek” do parku narodowego, a wejścia na szlaki są dość niepozornie oznaczone. Co się z tym wiąże to fakt iż trudno znaleźć tablicę informacyjna z ogólnymi zasadami poruszania się po parku. Trzeciego dnia naszych wędrówek wreszcie natknęliśmy się na tablicę informacyjną, gdzie wyczytaliśmy, że pies ma być prowadzony na smyczy i w kagańcu. No to super !
…Jednakże, gdy zaczęłam szukać dokładnych informacji w internecie okazało się, że TANAP narzuca dość dożo ograniczeń co do wprowadzania psów na teren parku. Psy, owszem, mogą z nami maszerować po górach, ale nie można wprowadzać ich powyżej trzeciego poziomu ochronnego przyrody, tak więc poziom czwarty i piąty jest dla psów i ich właścicieli niedostępny. I tu pojawiają się pewne niejasności: jak dla mnie odnalezienie informacji gdzie zaczynają się poziom czwarty i piąty graniczy z cudem. Na samej mapie zamieszczonej na stronie TANAPu (mapa Natura 2000) nie sposób cokolwiek wyczytać, a innej nie udało mi się znaleźć. Pomijam już sam fakt, że na szlakach nie ma takich informacji.
Gdy dziś przyjrzałam się mapie poziomów ochrony przyrody w Tatrach Słowackich okazało się, że wychodząc w góry z miejscowości w której mieszkamy (Stary Smokovec) najprawdopodobniej łamiemy zasady zawarte w regulaminie. Przynajmniej tak się domyślam, bo nie mogę wiele dostrzec na mikro-mapie TANAPu. Ciekawostką jest też fakt, że trzy razy spotkaliśmy psy mieszkające w schroniskach, plus w ciągu naszych tylko czterech wypraw w góry widzieliśmy osiem psów (jeden w plecaku) wędrujących tak samo jak my, albo wspinających się wyżej.
Kolejną niejasność znaleźliśmy w regulaminie kolejki gondolowej na Łomnicy, którą można psa przewieść (koniecznie w kagańcu), ale tylko pierwszym jej odcinkiem, do mniej więcej 1/3 wysokości. W regulaminie kolejki jest zapis, że „small dogs are allowed”, ale wielkość psa nigdzie nie jest zdefiniowana. Pani w okienku powiedziała, że Berek może wjechać, ale wątpię czy byłoby to możliwe w sezonie. Podobna sytuacja jest z kolejką wagonikowi na Hrebienok w Starym Smokovcu. Same niejasności.
Jeśli chodzi o reakcje ludzi na obecność psa na szlaku to byłam mile zaskoczona – większość osób nas zagadywała i serdecznie witali się z Berkiem. Oczywiście trzeba zaznaczyć, że tutaj ludzi na szlakach spotyka się naprawdę sporadycznie co wydaje się kosmiczne, szczególnie, gdy pomyśli się o tłumach turystów w Polskich Tatrach. Zapewne wygląda to trochę inaczej w sezonie. Jednak koniec września i początek października to pustki na szlakach :).
WAŻNE: W Słowackich Tatrach szlaki (lista szlaków) powyżej schronisk są zamknięte dla turystów od 1 listopada do 15 czerwca!
Schroniska są pełne psów które okazały się ludzkim rozczarowaniem. Posiadanie psa to nie tylko przyjemność, ale również obowiązek. Ludzie potrafią zniechęcić się, znudzić praktycznie wszystkim. Niestety swoim zwierzęciem również. Nie potrafię zrozumieć takiego podejścia. Nie mam pojęcia jak można stwierdzić, że psiak-żywa istota- jest nieodpowiedni, niepotrzebny i należy się go pozbyć. Niestety taka jest rzeczywistość.
Moim zdaniem bardzo łatwo można uniknąć takiego rozczarowania i każdy przyszły właściciel psa powinien być w stanie to zrobić. Problem w tym, że często ludzie po prostu w ogóle się nie zastanawiają i kierują się tylko emocjami. Proponuję dwie opcje:
1. Nie brać w ogóle zwierzaka, albo…
2. Założyć opcję „ekstremum” czyli, że to nam trafi się ten nadpobudliwy egzemplarz, niszczący wszystko w domu i szczekliwy. Dodatkowo załóżmy, że psie żarcie zdrożeje, zamiast wydać oszczędności na wakacje będziemy musieli leczyć psa, albo wydać na szkolenie, że skorygować jego zachowanie. A jak już wydorośleje i się uspokoi, zaczniemy remont mieszkania, które przeżuł nas podopieczny. Wyobraźcie sobie, że odkąd będziecie mieć psa wszystkie jesienne dni będą deszczowe, a zima będzie bardzo długa. Na spacer zawsze będzie ciężko się wywlec. Obowiązku będziemy mieć tylko więcej, a energii jeszcze mniej. Tak własnie zrobiłam ja, decydując się na Berka – założyłam, że będzie „ciężkim egzemplarzem” i będziemy się trochę „męczyć” – dzięki temu jest mi łatwiej, bo mój pies nigdy mnie nie rozczarował. Już tłumaczę o co mi chodzi…
Gordony znałam z autopsji, więc wiedziałam na co zwrócić uwagę czytając opis rasy, a także w co wierzyć. Słyszałam o gordonach wyluzowanych, takich które świetnie radzą sobie w mieście, a miejski park im wystarcza, bo nie mają silnego instynktu łowieckiego i nie chce im się specjalnie tropić…. ale osobiście nigdy takiego setera nie spotkałam. Biorąc Berka wiedziałam, że dopóki będzie z nami, mieszkanie w mieście odpada. Wiedziałam, że brak mi umiejętności, aby w zupełności kontrolować instynkt myśliwski Berka, więc postanowiłam, że zapewnię mu spacery, gdzie będzie mógł robić to co kocha całym sercem i gdzie będzie bezpieczny. Spacery po polach to u nas standard, nie dlatego, że mam ten luksus mieszkania w takim miejscu, tylko dlatego, że postanowiłam, że będę mieszkać w takim miejscu z powodu psa. Była to świadoma decyzja.
Wiem, że gordony mają tendencje do niszczenia mieszkania. Ponieważ mieszkanie wynajmujemy, zdecydowaliśmy się na przyzwyczajenie Berka do kennelu. Pies korzystający swobodnie z kennelu to mocny argument przy wynajmowaniu mieszkania. Dodatkowo, po prostu jesteśmy spokojni, bo Berek naprawdę nigdy nic nie zgryzł. Nie mam pojęcia czy ma naturę niszczyciela, bo nigdy tego nie „testowaliśmy” – gdy wychodzimy z domu śpi spokojnie w kennelu. Założyliśmy, że zlikwidowałby całe mieszkanie podczas naszej nieobecności i dzięki temu … nigdy nie musieliśmy złościć się, że zjadł nasze buty czy wypatroszył kanapę. Żyjemy szczęśliwi :).
Wiedziałam, że gordony są energiczne, często najpierw robią, potem myślą. Przyznaję, że nie zdawałam sobie sprawy z intensywności działań psa tej wielkości. Berek zaskoczył mnie swoim entuzjazmem który przejawia do WSZYSTKIEGO i chwilę zajęło mi nauczenie się jak sobie z tym radzić, nie tylko fizycznie, ale i psychicznie. Bywa ciężko i są dni, że chciałabym, żeby mój pies po prostu wyłączył swoje „seterzenie”, ale tak naprawdę nie oczekuję, że to zrobi. Kocham w nim to z czego inni się śmieją, co inni definiują jako psią głupotę. Zamieniłam to co kiedyś mnie męczyło w coś co mnie i Berka wyróżnia – zgranie naszego szaleństwa jest idealne :D. Nie ma rozczarowań – czasem są tylko małe zgrzyty, ale wina nigdy nie leży tylko po stronie psa. Zwykle winię pogodę, mój zły nastrój, albo zmęczenie – Berek jest zawsze dla mnie moim Berkiem, który jest taki jaki miał być. I znów – zero rozczarowań.
A spacery? Czy one mi się nudzą? Nie. Bo wychodzę z psem na spacer oglądać jego radość. Bardzo często zapewniam Berkowi takie spacery na których mój pies jest po prostu szczęśliwy. Dla mnie nie ma nic piękniejszego niż uśmiechnięty Berkowy ryj. Jeśli w deszcz i zimno wypełzam z domu wierząc, że to uszczęśliwi mojego psiaka, jest mi łatwiej i ani pogoda ani mój ponury nastrój nie zniechęca mnie, a obowiązek spaceru z psem nie może być wtedy rozczarowaniem.
Wakacje: bardzo dużo psów trafia do schroniska, bo właściciele nagle stwierdzają, że podczas ich wyjazdu nie ma kto zając się czworonogiem. Zanim zdecydujesz się na psa pomyśl, że dla niego też będziesz musiał zawsze organizować wakacje – albo zabierasz go ze sobą, co może Ci trochę utrudnić i ograniczyć sposób spędzenia urlopu, albo znajdujesz mu opiekę u rodziny. Możesz też zapłacić za hotel lub petsittera. Organizowanie urlopu będzie trudniejsze, a jego koszt zapewne wyższy. Nie słuchaj tych co mówią, że jest banalnie prosto i nie ma co się przejmować. Nie masz ochoty na dodatkowe utrudnienia i nie czujesz się na siłach aby im podołać i nie masz ochoty nic poświęcać – nie bierz psa. Wakacje może i masz, ale nie od psa.
Oczywiście nie zawsze wszytko jest takie proste. Wielu rzeczy nie da się przewidzieć, wyobrazić sobie, a dodatkowo, człowiek ma tendencję do unikania trudnych tematów, odpierania problemów i stosunkowo pozytywnego myślenia. Ja też nie wiedziałam jakie problemu będę mieć z Berkiem i na pewno nie przewidziałam wszystkich. Ale nigdy nie winiłam za to mojego psa i nigdy nie dałam mu odczuć, że jest nie taki jaki powinien być.
Kliker odmienił moje życie. Nie, nie – nie przesadzam. Dzięki metodzie klikerowej udało mi się porozumieć z moim psem. Ale od początku.
Czym jest kliker?
Kliker to małe urządzenie, które przy naciśnięciu wydaje charakterystyczny dzięki-kliknięcie. Metoda szkolenia zwierząt oparta w której wykorzystuje się kliker polega na dźwiękowym wzmocnieniu pozytywnym, odnoszącym się do warunkowania instrumentalnego. Warunkowanie instrumentalne to nic innego jak uzależnienie jednej czynności od wykonania innej czynności. I w tej metodzie chodzi o to żeby pies chciał usłyszeć kliknięcie. A dopiero kliknięcie klikera będzie warunkowało nagrodę. Kliknięcie staje się sposobem w jaki człowiek może porozumieć się z psem. Odpowiednie uwarunkowanie dźwięku klikera sprawi, że pies będzie chciał go usłyszeć.
Ćwiczenie z psem klikerem to wspaniała przygoda. Pies musi sam wymyślić o co nam chodzi, gdy w żaden sposób nie komunikujemy się z nim werbalnie. Jest to także ciekawe dla naszych czworonogów, bo uczą się nas i dzięki kliknięciom, są w stanie wyłapać o co nam chodzi. Jest to bardzo jasny komunikat dla psa, że właśnie zrobił coś prawidłowo. Zwierzak musi sam wyłapać co spowodowało pojawienie się charakterystycznego kliknięcia (czyli czegoś co dobrze kojarzy się naszemu psu).
Jak to działa?
1. Klikamy dokładnie w momencie kiedy pies wykonuje czynność o którą nam chodzi – czyli musimy dokładnie wiedzieć co chcemy wypracować i pracować szybko.
2. Najpierw kliknięcie, a potem nagroda.
3. Praca z klikerem jest dynamiczna. Klikamy szybko, gdyż najważniejszy jest moment kliknięcia, a nie podanie nagrody. Pamiętajmy, że z czasem pies będzie pracował bo będzie bardzo chciał usłyszeć kliknięcie, kojarzące mu się z nagrodą (nagrodą przecież wcale nie musi być smaczek).
4. Pracujemy klikerem w krótkich, paro-minutowych sesjach.
5. Na początku nie wydajemy żadnych komend. Porozumiewamy się z psem tylko za pomocą kliknięć. Komendy wprowadzamy później, gdy pies opanuje komendę. Wprowadzamy komendę słowną, gdy pies wykonuje już dana czynność na kliker. Jednakże komendę słowną także warunkujemy, czyli uczymy psa, że do czynności którą już ma opanowaną dochodzi kolejny uwarunkowany kliknięciem czynnik, czyli słowo: zaczynamy klikać dopiero, gdy pies wykona dana rzecz po naszej komendzie.
A jak to było u nas?
Sięgnęłam po kliker w akcie desperacji. Zaniedbałam uczenie psa samokontroli i, gdy mój niezwykle żywiołowy seter dorósł, zaczęło być ciężko. Ciężko praktycznie wszędzie, przy przeróżnych czynnościach. Z racji tego, że Berek jest sporym psem, przestawałam radzić sobie z nim fizycznie. Pomijam już, że jego rozbrykanie wykańczało mnie również psychicznie. Podróże autobusem były gehenną. Spotkanie z behawiorystką w niczym za bardzo nie pomogło. Natomiast ja miotałam się pomiędzy przeróżnymi teoriami, które rzekomo miały wyjaśnić zachowanie mojego psa i pomóc mi znaleźć powód jego nieprawdopodobnej ekscytacji w autobusie. Nie poddawałam się i walczyłam dalej. Z moich obserwacji wywnioskowałam tylko jedno – Berek nie wie co ze sobą zrobić w autobusie, natomiast doskonale wie co będzie robić jak wreszcie z niego wysiądzie. Z takim stanem umysłu mój zadaniowy, pracujący pies nie był w stanie się uspokoić. Co ciekawe, motywowanie i zajmowanie Berka samymi smakołykami nie sprawdza się, co zresztą jest częste u seterów. I wtedy, gdy ja już byłam bliska załamania, a Berek wariował w komunikacji miejskiej i też nie wyglądał na szczęśliwego – sięgnęłam po kliker.
źródło: merlin.pl
Nasze szkolenie
Daleko mi do klikerowego eksperta. Nadal uczę się co może mi zaoferować klikerowe szkolenie. Za wstęp do klikania z psem posłużyła mi książka, która od dawna jest bardzo istotną lektura dla świadomych psiarzy: Kliker – skuteczne szkolenie psa autorstwa Karen Pryor i wydane nakładem wydawnictwa Galaktyka. Do książki dołączona jest płyta DVD z ćwiczeniami (84min.) Książkę polecam, bo jest przystępnie napisana i może być bardzo inspirująca dla osób, które nadal nie są przekonane co do klikera i wątpią czy uda im się opanować podstawy klikania.
Z Berkiem zaczęłam od ćwiczenia samokontroli przy wychodzeniu i wracaniu ze spaceru. Zaopatrzona w smakołyki i kliker, w spacerowym rynsztunku, który jednoznacznie kojarzy się mojemu psu z super imprezą, siedziałam na klatce schodowej i czekałam aż Berek się położy. Wtedy szybkie „klik” i nagroda. Z czasem zaczynałam klikać z opóźnieniem – przez to zmusiłam Berka do dłuższego leżenia. Ćwiczeniem tym uwarunkowałam kliker – Berek sam wymyślił, że ma położyć się, aby usłyszeć kliknięcie i potem dostać nagrodę.
Następnie, już uwarunkowany kliker, wprowadziłam w autobusie: kiedy Berek kładł się – natychmiast klikałam. Potem przedłużałam moment pomiędzy kliknięciami, żeby zmotywować Berka do dłuższego pozostania bez ruchu. Teraz klikam mniej więcej co przystanek.
Berek w autobusie nie jest zrelaksowany, nie zasypia, nie wyłącza się. Jednakże dzięki klikerowi, mój pies przestał się kręcić, szarpać i miotać. Berkowe leżenie w autobusie jest czynnością wykluczającą – tzn że Berek robi coś co wyklucza robienie czegoś innego, czyli kręcenie się w autobusie. Berek leżąć w autobusie cały czas „pracuje” – czyli wykonuje konkretną komendę. Jest to także istotne dla psów, które wydaja się zagubione w niektórych sytuacjach – kliker pozwala im skupić się na czymś konkretnym i wyłączyć na te rzeczy które je przytłaczają. Przykład? Berek nie lubi zamieszania i tłumu na ulicy. Jeśli idziemy z klikerem, mój psiak koncentruje się na mnie i na klikerze i zapomina o tym co dzieje sie naokoło. Oczywiście nie zawsze to nam wychodzi-zależy to też od jego i mojego nastawienia i nastroju. Obecnie za pomocą klikera ćwiczymy przeróżne rzeczy. Coraz lepiej wychodzi nam chodzenie na luźnej smyczy, co było (i trochę nadal jest) nasza zmorą. Regularnie ćwiczymy także przeróżne sztuczki, które rozwijają koncentrację Berka i wzmacniają samokontrolę (no. Berek potrafi nie ruszyć kiełbasy położonej na jego stopach :)… ). Istotne dla mnie są także ćwiczenia, które robimy przy okazji karmienia Berka. Pisałam już wcześniej, że miałam z Berkiem problem jeśli chodzi o jego zachowanie przy misce. Dzięki klikerowi obecnie jestem w stanie posadzić Berka w salonie, daję mu komendę „zostań!”, stawiam miskę z jedzeniem w przedpokoju, wracam do Berka, obchodzę go dookoła, robię komendę „łapa”, po czym klikam „weź” i Berek dopiero idzie do miski. Chciałabym tutaj zaznaczyć, że w misce jest surowe mięso, a nie sucha karma… ;).
Oczywiście nie zawsze jest aż tak różowo i wspaniale. Berek ma dni, kiedy ćwiczyć nie chce, jazda autobusem znów okazuje się walką (Berek ma problem ze skupieniem się, gdy jest tłoczno), a klikanie nie jest dla niego dostatecznie interesujące. Dodatkowo, zdaję sobie sprawę, że muszę jeszcze dużo dowiedzieć się o samym metodzie szkolenia klikerem, aby urozmaicać polecenia i zarazem rozwijać umiejętności Berka. Mój wpis nie jest przewodnikiem po metodzie szkolenia klikerem. Chciałam Was jednak nią zainteresować i pokazać, że warto zagłębić się w ten temat.
I jeszcze na koniec kilka słów o naszych klikerach:
Kliker ze zdjęcia poniżej kupiłam ponad dwa lata temu w jakimś sklepie internetowym, niestety nie pamiętam w jakim. Cena była przeciętna, około 10zł. Spisuje się super, choć kliknięcia są, moim zdaniem, za ciche.
Ponieważ klikera używam obecnie bardzo intensywnie, postanowiłam kupić sobie zapasowy. Wybrałam taki jak na zdjęciu poniżej. Niestety zepsuł się po tygodniu – wypadł mu plastykowy guziczek do klikania. Kliker jest stosunkowo drogi – kosztuje od 15 do 18 zł, zależy w jakim sklepie. W zestawie jest spężynowa bransoletka i tasiemka.
Kolejny kliker jaki kupiłam to był już ten najzwyklejszy, najprostszy i najtańszy. Niestety nie podoba mi się, bo dość ciężko się nim klika. Na kliker idealny będę nadal polować.
W lato jest to jedna z naszych codziennych tras. Spacer nie jest długi, bo w jedną stronę to tylko około 3 km, ale pies ma możliwość pobiegać. Ja natomiast dodatkowo cenię fakt, iż na tej trasie spacerowej mam również okazję poćwiczyć z Berkiem grzeczne chodzenie na smyczy i relaksowanie się przy ujadających przez płot psach. A na koniec? Zabawa na plaży 🙂
Kiedy warto?
Oficjalnie do zalewu w Kryspinowie psy wchodzić nie mogą. Podobno jednak bardzo dużo właścicieli czworonogów zjawia się tam wieczorami ze swoimi psiakami. Z Berkiem chodzę na długi spacer zwykle wczesnym rankiem, więc spotykam tylko „zestaw psiarzy porannych”. Od właściciela pięknego retrievera, który bywa tam niemal codziennie, dowiedziałam się, że wczesnym rankiem i wieczorem można wejść nad zalew nie płacąc, bo „bramkarze” zjawiają się na swoich stanowiskach trochę później w ciągu dnia.
Zwykle do Kryspinowa docieram z Berkiem po 7.00, co jest dobrą porą, szczególnie w upalne letnie dni. Pies ma okazje schłodzić się w zalewie, a na plaży nie ma jeszcze nikogo. Kryspinów jest oblegany przez mieszkańców Krakowa, więc wybierając się tam z psem warto brać pod uwagę innych użytkowników plaży.
Na mapce powyżej pozaznaczałam kolorowymi punktami miejsca które znajdują się na zdjęcia w tym wpisie. Być może taka mapka przyda się tym osobom, które chcą zorientować się jak wygląda dany fragment proponowanej trasy.
punkt NIEBIESKIpunkt ZIELONYpunkt BRĄZOWYpunkt RÓŻOWYpunkt ŻÓŁTY
punkt CZARNY
A na koniec filmik , gdzie udało mi się uchwycić jak Berek okłada pole…. no może nie pole, ale raczej polankę koło naszego domu (okolice niebieskiego punktu na mapce). Piękny widok! 🙂