Otóż posiadanie w Polsce psa i bycie aktywnym psim właścicielem jest bardzo często wyczynem. Może zaznaczę, że mówię o posiadaniu psa większego od kota, którego nie da się zamknąć w transporterze i uznać, że to bagaż podręczny… Pominę fakt, że ludzie są niezadowoleni, gdy widzą psa, pominę też fakt, że gapią się jakbym prowadziła samego diabła z diabelskimi racicami. Pominę też fakt zaczepiania mnie przez wszystkich żuli, próby „podrywu na psa” (mojego!), i panika wszystkich babć, że Berek zaraz je zje. Pominę to wszystko, choć tak na prawdę jest to beznadziejne, irytujące i mnie drażni, bo jestem nerwową i bardzo zasadniczą osóbką. Ale cóż – nie mam wpływu na to co robią inni ludzie. Nie mogę też im zabronić gapić się, albo komentować, bo na to nie ma paragrafu 🙂
Co jednak mnie wykańcza, to fakt, że w naszym kraju obowiązuje chyba prawo: „nie-bo-nie”. Jest ono oparte na chęci uniknięcia ewentualnego problemu poprzez ignorowanie go. A ja zaczynam na to reagować alergicznie … może warto zacząć o tym więcej mówić? Właściciel psa to też człowiek. Tylko taki z psem…
Otóż zastanawiałam się ostatnio czy mogę wejść do knajpy z psem jeśli nie ma na drzwiach oznaczenia, że z psem nie wolno. Czy mogę założyć, że jeśli nie ma zakazu to jest zezwolenie? Czy jak tylko usiądę to jednak podejdzie do mnie ktoś z pracowników i mnie wyprosi? Czy mam ochotę narażać się na to, żeby mnie publicznie wywalali z lokalu? Nie mam. Tak więc zawsze pytam czy mogę wejść z psem i widzę te zdziwione, albo zakłopotane miny kelnerów. Na to też nie mam ochoty. Wnioskuję więc, że lokale nie wywieszają znaków czy z psem wolno czy nie, bo liczą, że takich sytuacji nie będzie, albo będzie ich mało więc nie będą robić sobie kłopotu. Przecież człowiek z psem w knajpie to wyjątek… I może się rozmyśli i w ogóle nie wejdzie?…
Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że nieposiadanie auta może aż tak ograniczać życie. Po tym jak udało mi się przeżyć bez samochodu ponad 4 lata w Stanach Zjednoczonych, stwierdziłam, że mieszkanie w Krakowie bez swoich czterech kółek nie będzie problemem. I może nadal bym tak twierdziła, gdybym nie miała psa… Psa, który nie lubi jeździć autobusem, tzn – nie jest mu owa jazda autobusem obojętna. Tak więc, jeśli chcę gdzieś pojechać z psem to muszę najpierw dowiedzieć się czy z psem da się tam przebywać. Musze to wybadać, bo rzadko kiedy jest takowa informacja podana na stronie hotelu czy pensjonatu. Zastosowana jest tutaj wspomniana wyżej metoda, że nie będzie się o tym wspominać, bo nie ma przecież potrzeby… Jak już zadzwonię i wybadam czy moge zanocować z psem (który przecież wygląda jak ucieleśnienie diabła…), to muszę poszukać transportu. Sprawa z PKP jest jasna, choc nie uważam, że do końca normalna. Jednak stękać na PKP nie będę, bo nigdy nie miałam problemu ani z uzyskaniem informacji ani z kupnem legalnego biletu dla psa. Siedziałąm wprawdzie na podłodze, a zimą byłam pokryta szronem, ale przynajmniej nie obeszły mnie pluskwy w intercity… Schody zaczynają się gdy chcę przejechać z psem PKS lub lokalnym busem. Berka do PKS nie wsadzę, bo nie lubi autobusów i nie zaserwuje mu takiego stresu. Natomiast busy? Psów nie można przewozić, albo nie ma na ten temat informacji na stronie przeowoźnika, bo po co:/? Kto by chciał jechać busem z Poronina do Słowackiego Zdiaru z psem? Zapewne nikt…
Ale spokojnie, ja coś wymyśle i tam jakoś dotrę. Poszukam lepiej, wypytam, doczytam, podzwonię i dotrę z psem tam gdzie będę chciała. Uda mi się, bo jestem uparta i zasadnicza. Nie rozumiem jednak czemu muszę aż tak walczyć i trafiać na tyle przeszkód. Zdaje sobie sprawę, że stękam, bo to tylko pies. Młode mamy nie maja jak się przemieszczać, bo mają wózek, którego nie ma gdzie wcisnąć w PKS czy busie. A ludzie niepełnosprawni? Chyba słyszałam o jakimś wagonie PKP przystosowanym dla wózków… Jest taki jeden, dwa? Przecież to są problemy nie do pokonania! Jeśli ja, mając po prostu włochatą istotę na końcu smyczy, spotykam się z tyloma trudnościami i jakimś zadziwiającym ostracyzmem, to co muszę przeżywać inne osoby?
Póki co mogę polecić jedną restaurację w Krakowie, w której nie było problemu z psem 🙂 co prawda, ograniczyliśmy się do siedzenia w ogrodzie, ale pani kelnerka była miła (choć Czara w pierwszej chwili ją obszczekała;), a nawet sama zaproponowała, żebym spuściła Czarę ze smyczy (czego z wiadomych względów nie zrobiłam, bo teren nie był całkowicie ogrodzony). Fajnie by było, gdyby takie obiekty miały zawsze naklejkę z psem/ z przekreślonym psem: od razu byłoby wiadomo, czy można wchodzić, czy nie.
Kolejny raz już jestem pod dużym wrażeniem Twojego tekstu oraz trafiania w sedno problemu. Ja się frustruję z powodu bardzo podobnych spraw, co Ty, ale nie zawsze potrafię to odpowiednio wyartykułować…Naprawdę dla mnie czytanie Twojego bloga, to takie jakby uzupełnienie moich przemyśleń, poza tym Ty i Berek macie takie właśnie „ludzkie” problemy …i nie zrozum mnie źle, ale to się właśnie dlatego świetnie czyta! 🙂
Ja zanim wzięłam Mirkę, też myślałam-jakoś to będzie. Nie zdawałam sobie tylko sprawy-jak?!
Też nie mam samochodu i problem jest to ogromny, jak się okazuje. Po Warszawie sobie pośmigam autobusem, ale tylko wtedy gdy nie ma w nim zbyt dużo osób(bo jeszcze ktoś by musiał się do niej dotykać), poza miasto- PKS-em nie da rady, busem-no way, a jak proszę o pomoc kogoś znajomego z samochodem, to mi proponują, że ją mogą wrzucić luzem do bagażnika!!!!
Babcie z yorkami uciekają w popłochu, rodzice straszą małe dzieci wielkim psem, robią z niej potwora, choć idzie grzecznie przy nodze i na nikogo uwagi nie zwraca. Na szczęście my częściej spotykamy sie z miłymi reakcjami i chęcią pogłaskania psa, ale i tak bardzo irytujące jest to, że te negatywne oceny mojego psa są całkowicie bezpodstawne i wiążą się tylko z jej rozmiarem…Zresztą, można by o tym pisać i pisać…
Masz więc rację-posiadanie większego psa w Polsce to jedna wielka masakra i polecam tylko zdeterminowanym i cierpliwym 🙂
Dokładnie – problemem jest rozmiar psa. I zaznaczam raz jeszcze – Berek duży moim zdaniem nie jest…
Znam ten problem doskonale, a teraz rozwinę go od strony matki wózkującej… Już się boję… 😛
Z psem nie pcham się z zasady do pks-u, choć teoretycznie powinno to być możliwe bez problemu, jeśli pies ma smycz+kaganiec. W praktyce zależy to od widzimisię kierowcy. W prywatnym busie raz jeden widziałam psa i był to mikro szczeniak. Ale busa bym odradzała ze względu na brak miejsca. Pozostaje ukochane PKP 🙂 Może i powoli, może i nie wszędzie, ale zawsze…
Dodam, że moim ulubionym sposobem jest żebranie o transport zmotoryzowanych znajomych 😉 Ach, ciężki jest żywot człeka bez samochodu… Ale za to o ile zdrowszy 😉
ps. super masz psa, jedyna rasa seterów która mi się podoba 😉
PKP jest spoko, tylko własnie nie wszedzie dojedzie i zwykle dociera do jakis wiekszych miejscowosc, miast gdzie srednio fajnie jest jechac z psem. Potem jakos trzeba dalej sie przedostac i zaczynaja sie problemy.
A te busiki to wiecznie włąsnie widze zaladowane i przeciez ludzie wysiadaja i musieliby łazic po psie – masakra
Z autem niby łątwiej, ale czasem wrecz za łątwo i człowiek dziadzieje 😉
My na szczęście mamy własny hovomobil ale pamiętam jak poruszałam się po mieście komunikacją publiczną ze swoim Pepperem Springer Spanielem, masakra.
I tak jak piszesz Ewa, z dużym psem wszędzie pod górkę. Bo duży, bo straszny, na pewno agresywny, zje dziecko, zje yorka, odstraszy klientów itd itp 🙂
Najlepszy jest szeroki łuk, którym ludzie omijają właśnie właściciela + psa 🙂 Zawsze mnie to bawiło, dziś doświadczam czasem na własnej skórze… Na szczęście nie mamy problemu z transportem… Ale w razie braku auta, bylibyśmy uwiązani na tej pipidówie, bo u nas coś takiego jak komunikacja miejska średnio funkcjonuje, a już z psem to chyba w ogóle wolałabym nie ryzykować…