Holandia ciągle mnie zaskakuje. Niby mała, taka niepozorna na mapie Europy, a tak różna od tego co znam. Dzisiaj będzie trochę o dzikiej naturze w Holandii i o tym, że ciężko ją tutaj znaleźć…
Holandia jest niezwykle mocno uprzemysłowionym obszarem, gdzie nie ma miejsca na jakiekolwiek nieużytki czy większe przestrzenie. Po prostu Holendrzy nie mogą sobie na coś takiego pozwolić. Jest to również najgęściej zaludniony kraj Europy (gęściej jest tylko w Watykanie), a i tak prawie 20% powierzchni Holandii to zbiorniki wodne… Dlatego w Holandii ja – człowiek, który zamęt cywilizacyjny i hałas musi sobie dozować w kontrolowany sposób – wręcz desperacko szukam kontaktu z naturą i ciszą, bo mi tutaj tego bardzo brakuje. W weekendy szukam tylko sposobu, aby jak najwięcej czasu spędzić gdzieś wśród zieleni i z dala od ludzi. Akurat te dwie rzeczy są wręcz niemożliwe do uzyskania ;).
Bóg stworzył świat, ale Holendrzy stworzyli Holandię.
Parę dni temu przejrzałam prognozę pogody dla Holandii i okazało się, że nadchodzący weekend ma być słoneczny. Potem zapowiedziano znów powrót opadów i spadek i tak już niskich temperatur.
Zarządziłam więc „wyprawę” w jakiś busz, krzaki, najlepiej pod namiot, w ciszę i spokój… Namierzyłam krzaczaste, zarośnięte miejsce w sercu Holandii i zaczęłam planować. Namiot mamy, śpiwory jeszcze nie przyjechały z Polski. Materac jest. W desperacji nawet zwykła kołdra dwa radę. Chciałam lecieć szukać małej kuchenki gazowej, bo przecież trzeba zrobić sobie rano kawę. Znalazłam tez pole namiotowe. Ale… kuchenki były wykupione, a za szukanie zabrałam si w ostatniej chwili. Dodatkowo pole namiotowe miało średnie recenzje w tripadvisorze, a inne podobno były oblężone przez zdziczałe króliki. Stwierdziliśmy, ze wycieczka jedno-dniowa wystarczy, a kawa będzie z termosu.
Gdzie w Holandii ten „busz”?
Holenderska „dżungla” to park narodowy de Biesbosch, który znajduje się na granicy dwóch prowincji – Południowej Holandii i Północnej Brabancji. Biesbosch (od holenderskiego słowa „bies” oznaczającego trzciny) to teren troszeczkę przypominający Biebrzański Park Narodowy lub Mazury: znajdują się tam rozlewiska, jeziorka i rzeka. Powstał po zalaniu przez powódź w XIV wieku terenów uprawnych, które Holendrzy próbowali wydrzeć morzu.


Tym razem nie udało im tego dokonać. Tereny Biesbosch są regularnie zalewane podczas przypływów i odpływów wody słodkiej, którą wpycha na te tereny Morze Północne. Jest to zjawisko unikatowe w skali europejskiej. Park narodowy utworzony tutaj w 1994 roku. Ma powierzchnie 90 kilometrów kwadratowych (dla porównania Biebrzański Park Narodowy ma 590 kilometrów kwadratowych powierzchni) i jego północna część jest zamknięta dla turystyki, kompletnie zdziczała. Resztę można zwiedzać, najlepiej pływając łódką lub kajakiem.


Teren bywa niezwykle podmokły, lub czasem zupełnie zalany, więc wędrówki piesze czy rowerowe nie zawsze są dobrym pomysłem. Można wprowadzać do Biesbosch psy, ale muszą być na smyczy, bo park pełen jest zwierzyny – mieszkają w nim bobry, sarny i bardzo dużo wszelakiego rodzaju ptactwa (pierwszy raz w życiu widziałam zimorodka!).
Bosy człowiek
W Holandii brakuje mi dzikiej przyrody. W Polsce, gdzie zawsze mieszkałam blisko jakiegoś mniej lub bardziej zdziczałego pola czy lasu, nie zdawałam sobie sprawy jak bardzo może mi brakować krzywego drzewa, krzaków czy wydeptanej, błotnistej ścieżki. Równe alejki czy ładne uliczki niestety mnie nie relaksują, choć miło popatrzeć. Do Biesbosch jechałam całą podekscytowana – nareszcie będzie dziko! Już w porcie w miejscowości Drimmelen, skąd odbieraliśmy zarezerwowaną wcześniej łódkę, unosiłam się ze szczęścia, bo po brzegu biegali wokół jacyś ludzie boso i ładowali bambetle do kajaków.

Na bosym facecie dzikość tego miejsca w słoneczny weekend właściwie się kończyła. Po wodach Biesbosch pływało milion łódek, jachtów i okrętów (!). Raz nawet staliśmy w łódkowym korku. W parku jest stosunkowo mało miejsc, gdzie można przybić łódka i chwilę odpocząć na lądzie. Na szczęście udało nam się wysiąść parę razy i odsapnąć od wiatru i bijania łódki. To były fajne momenty, choć nadal słyszałam brzęczenie ludzi.
Warto, ale…
Pogoda nam się udała. Łódka tworzyła cudowną barierę, gdzie nikt mi nie właził, gdzie mogłam siedzieć i nie myśleć. Było wspaniale! Berek, którego rano przed wyprawą wybiegaliśmy na wrzosowiskach, łapał relaks w słońcu, obserwował kaczki, wąchał świat przymykając oczy. Nie ma nic piękniejszego. Jeśli marzysz o dzikiej naturze w Holandii to warto odwiedzić Nationaal Park de Biesbosch. Jednak prawda jest taka, że …
… mało kto przyjeżdża do Holandii obcować z naturą co wydaje się zrozumiałe biorąc pod uwagę charakterystykę tego kraju.
Chciałabym tam wrócić, bo jestem ciekawa czy Berek poradziłby sobie z pływaniem w canoe. Wtedy moglibyśmy wpływać w trzciny, w małe zatoczki, bliżej gąszczy. Może byłoby ciszej i spokojniej. Niestety mam wątpliwości, czy Berek nie próbowałby cały czas wiosłować razem z nami i czy nie wyskakiwałby z canoe. Może jednak kiedyś spróbujemy i wtedy też bede mogła fruwać boso po porcie i pakować psa i bagaże w hippie canoe 🙂
Ale temu psu dobrze no! 🙂