Holandia ciągle mnie zaskakuje. Niby mała, taka niepozorna na mapie Europy, a tak różna od tego co znam. Dzisiaj będzie trochę o dzikiej naturze w Holandii i o tym, że ciężko ją tutaj znaleźć… Czytaj dalej
Holenderska dżungla

Holandia ciągle mnie zaskakuje. Niby mała, taka niepozorna na mapie Europy, a tak różna od tego co znam. Dzisiaj będzie trochę o dzikiej naturze w Holandii i o tym, że ciężko ją tutaj znaleźć… Czytaj dalej
Berek jest wrażliwym psem. Psem, którego jak na jego emocjonalność i wrażliwość, za mało socjalizowałam, gdy był młodszy. Nie założyłam, że pomimo kontaktowania się z innymi psami, nie będzie potrafił „dogadać się” z tymi, które są apodyktyczne, asertywne, nie szanujące jego przestrzeni. Berek po prostu tego nie lubi i źle się czuje w sytuacjach z których nie widzi spokojnego i bezpiecznego sposobu na wycofanie się i ewentualne uniknięcie. Jego brak pewności siebie i potrzebę ogromnego wsparcie ode mnie wyłapałam, gdy był już dorosły. Ciężką pracą na klasach psiej komunikacji wypracowałam z nim (i ze sobą) bardzo wiele. Ale, jak wiadomo wszystko może pójść na marne jeśli Berek będzie widział, że znów to co on robi i próbuje się porozumiewać z innymi psami, jest nieskuteczne. A niestety bywa, bo tak samo jak ja musiałam nauczyć swojego psa mówić kategorycznie do innych psów „zostaw mnie w spokoju, nie chcę się z tobą teraz kontaktować”, tak inni właściciele psów powinni nauczyć swoje czworonogi odpuszczać i szanować zdanie innych psów. Czytaj dalej
Haarlem to jedno z najstarszych miast Holandii Północnej – status miasta był mu nadany w 1245 roku. Zalicza się do Randstadu czyli najbardziej uprzemysłowionej, najgęściej zaludnionej części Holandii (i Europy). Do Randstadu należą jeszcze takie miasta jak oczywiście Amsterdam, Haga, Rotterdam, czy Leiden i Utrecht. Odwiedzając Holandię warto zdecydować się na odwiedzenie Haarlemu. Wystarczy 15-20 minut podróży pociągiem z Centraal Station w Amsterdamie i już jesteśmy w tym przepięknym mieście. Czytaj dalej
Ostatnio Berek trochę chorował i dlatego było nas mało na blogu. Obecnie jest leczony i mam nadzieję, że teraz będzie już szło tylko ku lepszemu. Z powodu złego samopoczucia Psi Ryj był osowiały, nie chętnie biegał, nawet nie za bardzo chciał wychodzić na spacery. Nie wyglądało to dobrze. Czytaj dalej
Wiele razy wspominałam, że jak ognia unikam turystów i turystycznych miejsc, bo sama nie lubię tłumów plus, gdy jestem z Berkiem, widzę, że on też ma takich miejsc dość. To nie dla nas i już. Jednak nie wszystko co atrakcyjne turystycznie jest złe – tylko jeśli można to warto po prostu spróbować zwiedzania poza sezonem.
Podczas naszej wycieczki do Muszyny, oprócz ruin zamku, odwiedziliśmy również Ogrody Zmysłów (Sensoryczny). Jest tak zaprojektowany, aby silnie oddziaływać na wszystkie zmysły. Ogród podzielony jest na strefy: zdrowia (z różnorodnymi urządzeniami do ćwiczeń), zapachową, wzrokową, słuchową, dotykową i smakową, a każda z nich służy do edukacji, zabawy i odpoczynku. Ogród znajduje się na wzgórzu, skąd można podziwiać Dolinę Popradu. Przy wejściu do każdej z tych stref znajduje się tablica informacyjna, gdzie możemy przeczytać o roślinach jakie się tam znajdują. Ogród sensoryczny to mieszanka różnorodnych elementów tj. ławki, alejki, chodniczki, mosty, wodospady czy zbiorniki wodne, z ciekawymi roślinami.
W ogrodzie znajduje się też świetny punkt widokowy na wieżyczce, na wzgórzu.
Nigdzie nie dostrzegłam zakazu wprowadzania psów, co nie znaczy, że gdzieś go nie ma. Niestety nauczona doświadczeniem wiem, że psy nie są mile widziane w tego typu miejscach. Podczas naszego spaceru widziałam jeszcze innego psa, spacerującego grzecznie na smyczy.
Podczas pobytu w Krynicy Zdroju wybraliśmy się na wycieczkę do Muszyny. Bardzo chciałam zobaczyć ruiny tamtejszego zamku pochodzącego z XIV wieku.
Zamek znajduje się na stromym wzgórzu, niedaleko Popradu i pomiędzy potokami Szczawnik i Muszynka. Obecnie można podziwiać jedynie ruiny wieży zamkowej i resztki sklepienia. Pierwotnie na wzgórzu znajdował się piętrowy dwór starosty otoczony murem, z mostem zwodzonym i wieżami strażniczymi.
Wejście na zamek jest od strony ulicy Zazamcze. Wędruje się parkiem, po wygodnych schodkach i alejkach.
Z zamku przyszliśmy się szlakiem biegnącym lasem i szczytami gór. Okazało się, że są tam stacje Drogi Krzyżowej…
Spacer skończyliśmy w miejskim parku, który znajduje się nad potokiem Muszynka, przy ulicy Zazamcze. Berek intensywnie podziwiał kaczki…
Śląski Dom to hotelo-schronisko, które leży nad Wielickim Stawem u podnóży Gerlacha (najwyższego szczytu Tatr). Budowę schroniska zainicjowano w 1871, ale już po 3 latach budynek zmiotła lawina. Potem, odbudowany i zmodernizowany, spłonął w 1962 roku. Hotel nie pasuje do otaczającego go surowego górskiego krajobrazu. Podobnie też charakter jego działalności jest wręcz sprzeczny z tym czego oczekuje się w górach – na dole jest np elegancka restauracja z kelnerami. Obecnie hotel jest w stanie pomieścić około 100 gości. Pod budynkiem zaparkowane są ekskluzywne samochody, a my widzieliśmy gości hotelowych spacerujących w garniturach wokół stawu w środku Tatr :). Przyznaje, że widok jest trochę futurystyczny ;).
Wyruszyliśmy czerwonym szlakiem ze Starego Smokovca, czyli miejscowości, gdzie mieszkaliśmy. Szlak na mapie był opisany jako stosunkowo łatwy, ale taki dla nas nie był. Zmęczył nawet Berka :). W pewnym momencie było tak stromo i niewygodnie się wspinać, że zaczęliśmy wypatrywać końca szlaku. W mojej głowie pojawiła się też myśl, że musimy iść dalej i dojść, bo powrót tym samym szlakiem odpada. Miałam nadzieję, że żółty szlak, którym planowaliśmy wracać do domu będzie łatwiejszy. Na szczęście był… wręcz nudny ;). Koniec końców, nie żałowaliśmy, a wręcz czuliśmy satysfakcję, że nam się udało. A w Dolinie Wielickiej, nad Stawem Wielickim, zdrzemnęliśmy się w słońcu.
A Berek? Jak wspomniałam – podczas tej wycieczki – zmęczył się. Było ciepło, daleko i stromo. Ciągnął ( a jakże!), ale reagował na komendy i staram się współpracować. Widziałam, że zastanawia się nad tym co robi, patrzy na nas i jest nastawiony na kontakt z nami. Były jednak też momenty (głównie w lasie), kiedy „odfruwał” i znów nos zaczynał dowodzić psem. Wiele razy pisałam, że właśnie to uwielbiam w swoim psie, ale stwierdzam, że, gdy mijała już 6-ta godzina wspinaczki i nie miałam na nic już siły, pragnęłam aby mój pies myśliwski mógł włączyć komendę „nie mam nosa”…
Jak to zawsze jest z górami – szybko zapomnieliśmy o trudach wspinania się i chcieliśmy więcej więcej ! W górach czuję się uzależniona od pięknych widoków i nie chcę się zatrzymywać. Jedna wędrówka nakręca kolejną i kolejną.
Naszego pierwszego dnia, dość ambitnie, wybraliśmy się do Schroniska Tery’ego. Od razu może powiem, że dotrzeć nam się do końca szlaku nie udało… Oczywiście, że winić można naszą kiepską kondycję, ale niestety głównym powodem naszej rezygnacji był Berek. Nie ma co się oszukiwać i opowiadać, że łażenie z nim po górach to sama przyjemność i że praktycznie niósł za nas plecaki i serwował czekoladowe batoniki. Pierwszego dnia zmęczył mnie mój własny pies, podejście pod górę to był wręcz pikuś w porównaniu z utrzymaniem miotającego się na smyczy psa. W pierwszych minutach wyprawy Berek wyczerpał większość pokładów seterzego entuzjazmu i później już mogło być tylko lepiej. Gorzej nie mogło… Otóż mojego psa obezwładniła ilość zapachów, ich intensywność i różnorodność. Samym niuchaniem zmęczył się dość szybko, ale też zaczął być poirytowany, bo będąc na smyczy nie mógł do końca wyczytać wszystkich informacji i sprawdzić tego co właściwie poczuł. Prowadzenie go na lince, które planowaliśmy, wcale nie pomagało. Długa smycz dawała Berkowi swobodę, która i tak go nie satysfakcjonowała w danej sytuacji i parł do przodu jak wariat. Trzeba było go ściągać na krótka, aż w końcu przepiąć na zwykła smycz. Berek na smyczy jeśli ma nie ciągnąć, to włącza tryb konkretnej pracy i wykonuje komendę. Żaden pies nie wytrzyma wykonywania komendy przez kilka godzin… tak więc Berek po pewnym czasie wyłączył się i znów zaczął ciągnąć. I tak to wyglądało. Przyznam, że było ciężko. Jednak drugiego dnia zobaczyłam poprawę i Berek zaczął rejestrować komendy „Stój!” i „Idź!” co ułatwiło wspinanie się po dość trudnym, kamienistym szlaku. Ale o tym w następnych wpisach 🙂
Ale wracając do wyprawy pierwszego dnia. Zaczęliśmy w Starym Smokovcu ruszając zielonym szlakiem wzdłuż kolejki wagonikowej na Hrebienok (na górze jest restauracja – z psem można usiąść tylko na zewnątrz). Szlak nie jest najciekawszy, gdyż biegnie praktycznie zaraz koło torów po których co jakiś czas wciągana jest kolejka. Dodatkowo teren jest zniszczony przez tzn Wielka Katastrofę (słow. Velka Kalamita) – wichurę, która w listopadzie 2004 roku zniszczyła około 14,000 ha lasów po Słowackiej stronie Tatr. Z Hrebienoka przeszliśmy koło Bilikovej Chaty, gdzie mieści się restauracja do której nie można wejść do środka z psem. Następnie mijając przepiękny wodospad na potoku Studeneho doszliśmy do najstarszego schroniska w Tatrach Wysokich czyli Rainerovej Chaty. Miejsce naprawdę magiczne. Chata jest mała, kamienna, nie ma w niej okien. Nadaje niesamowity klimat całej polanie.
Idąc do Schroniska Tery’ego mijamy również Schronisko Zamkovskiego (1475m n.p.m). Oba te schroniska, podobnie jak i Rainerova Chata, należa do grupy pięciu schronisk wysokogórskich, które do tej pory są zaopatrywane w jedzenie i inne artykuły przez nosiczów (pozostałe to Chata pod Rysami – 2250m n.p.m. i Schronisko Zbójnickie – 1960m n.p.m.). gdyż dojazd do nich jest niemożliwy z uwagi na trudny teren i położenie. Nosicz to inaczej tatrzański tragarz, który jest charakterystyczny tylko dla Słowackich Tatr. Nosicze dostarczają do schronisk wszystko – od jedzenia po paliwo. Ich ładunki średnio ważą około 80 kilogramów, niezależnie od pory roku. Rekord pobił Laco Kulanga wnosząc do Chaty Zahorskogo 207kg (więcej informacji). Nosicze znoszą również ze schronisk śmieci, warto więc zastanowić się zanim coś wyrzucimy do kosza przy schronisku w górach (np. psią kupę …).
Po około 45 minutach wędrówki za Schroniskiem Zamkovskiego w stronę Tery’ego postanowiliśmy zawrócić. Berek wyrywał do przodu jak dziki, a wiedzieliśmy, że będzie ściągał nas w dół z równym zaangażowaniem. Natomiast szlak był na tym etapie stromy i kamienisty. I właśnie wracając do Berka…Założyliśmy, że pies będzie szedł na lince. Niestety nie do końca nam to wyszło, bo im dłuższa smycz tym bardziej wyrywał do przodu i trudniej było go kontrolować. Przymocowanie do pasa biodrowego psa, który nie umie poruszać się spokojnie po szlakach odpadało – musieliśmy wiedzieć, że w każdej chwili możemy psa puścić i ratować siebie przed upadkiem na tyłek. (Dodatkowo Berek widząc pas biodrowy i szelki zaczyna biec, bo kiedyś spróbowałam z nim canicrossingu 😉 ) Berek niestety nie popisał się tego pierwszego dnia. Ciągnął w górę i potem w dół jak mały parowóz co nie jest pożądane przy górskich wędrówkach, gdzie trzeba planować praktycznie każde stąpnięcie i każdy krok. I co najgorsze, w czasie naszej pierwszej wycieczki nie widziałam, żeby Berek w jakikolwiek sposób starał się opanować. Przyznam, że mnie to przeraziło i trochę załamało, bo nie wyobrażałam sobie jak przetrwamy kolejne wyprawy. Na szczęście następnego dnia było lepiej i Berek „kontaktował” – widać było, że stara się myśleć o tym co robi i kontrolować swoje ruchy. Przynajmniej trochę :).
Polecam zajrzeć również do mojego poprzedniego wpisu, gdzie opisałam ogólne zasady poruszania się z psem po TANAPie.
Nareszcie, po wielu rozmowach w sieci, udało nam się poznać osobiście Homera i jego panią. Co tu dużo mówić – spacer był wspaniały: świetne towarzystwo i cudne tereny w Dziekanowie Leśny nad Wisłą pod Warszawą.
Berek i Homer są w podobnym wieku i mają podobny temperament. Z „panią Homerkową” przegadałyśmy o naszych psach prawie dwie godziny i doszłyśmy do wniosku, że nasze czworonogi są bardzo do siebie podobne z charakteru. Podobnie również zachowują się w stosunku do innych psów i ludzi. Podobieństwo jest tak duże, że aż obie byłyśmy tym zaskoczone.
A co na to Homer i Berek? Chłopaki przez większość spaceru udawali, że się nie widzą, ale też nie oddalali się od siebie celowo. Każdy miał tego drugiego na oku gotowy pobiec w jego kierunku i sprawdzić co nowego wywęszył. Nieśmiało poganiali ze sobą przy niewielkiej sadzawce, ale jakoś beż przekonania. Natomiast pod koniec spaceru zaczęło się prawdziwe, seterze szaleństwo – biegali jak szaleni po plaży nad jeziorkiem, wskakiwali do wody, podgryzali sobie uszy. Było na co popatrzeć, bo mimo, iż oba psy były brudne i zaślinione, to nadal uważam, że psie szczęście to najpiękniejszy widok. A to szczęście aż z nich kipiało:). popatrzcie na te dwa wspaniałe cudaki ! 🙂
*Tytuł piosenki zespołu Queen