Wakacji nam trzeba ! :)

Długo nie było nowych wpisów na blogu. Melduje, że u nas wszystko w porządku, nic strasznego się nie dzieje – ot, zabrakło sił i „weny” na nowe wpisy. Nie będę ukrywać, że nie mogłam się zmobilizować, aby stworzyć nową notkę. Nawet nie miałam  ochoty na robienie zdjęć, co zdarza się rzadko.

Niedawno minął rok odkąd jestem żoną. Nasza pierwsza rocznica wypadła dokładnie dzień po mojej sesji, która w tym semestrze była wyjątkowo trudna i męcząca. Byłam padnięta i nie miałam nawet za bardzo siły myśleć o świętowaniu. Po dosłownie kilku dniach pojechałam z Berkiem na tydzień do moich rodziców, a mąż został w Krakowie. Oczywiście było załamanie pogody i nagle z 30C zrobiło się 12C i padał deszcz. Miałam dużo czasu na siedzenie pod kocem w jakiś domowych dresikach (nie tak miał wyglądać mój tydzień „wakacji” w ukochanej Warszawie…) i zastanawianiu się nad tym jak bardzo brakuje mi męża, jak bardzo czuję, że jednak powinniśmy wreszcie pojechać na miesiąc miodowy itp…. Ja to ja, jestem tylko zmęczona psychicznie rutyną. Jednak mój A. jest zmęczony psychicznie jak i fizycznie, bo wakacji nie miał już od bardzo dawna. Wakacje, czyli czas kiedy wyłączasz głowę i nie musisz niczego kontrolować i organizować. Wakacje, które skutecznie zrelaksują i naładują baterie, nie mogą być w domu. Tymczasem my, A. i ja, osiągnęliśmy stan w którym chyba nawet za bardzo nie mamy siły planować wyjazdu. Nie jest dobrze….

Dziś wybrałam się z Berkiem do Lasku Wolskiego. Zwykle spacerujemy tam, gdy jest gorąco, bo Berek jest tam na 15-metrowej lince, a w upał nie czuje potrzeby biegania. Najczęściej robimy tam rundkę – wersja krótsza – około godziny marszu, wersja dłuższa – ponad 2h szybkiego marszu po pagórkach. Dziś wybrałam wersję dłuższą, bo jest ciekawsza i Berek chyba ja bardziej lubi. Było super, bo szliśmy po cieniu, pies był spokojny i bardzo grzeczny. Jednak pod koniec spaceru, Berek wykorzystał moją nieuwagę, i wskoczył do ogromnej, głębokiej, i wręcz gęstej kałuży…  W domu nie mogłam go z tego domyć nawet szamponem. Codziennie musi się gdzieś zanurzyć.

SAM_0967

SAM_0970

Archiwum Berka

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

dsc_1551-8.jpg

 

Ostatnio jestem zmęczona, ale to niedługo minie. Jednak, gdy humor mam nie najlepszy to staram się koncentrować na tym co jest fajne. I oczywiście zaczynam myśleć o Berku i o naszych wspólnych spacerach.  Długą drogę przeszliśmy razem 🙂 Ostatnio przeglądałam fotki Berka – rany, jak ten psiak się zmienił 😀 Zobaczcie!

Zdjęć nie ułożyłam chronologicznie.

DSC_1609

DSC_0353

64113_3543370788861_707347034_n

DSC_0374

430054_3521793129433_621446150_n

 

DSC_0087
w dniu mojego ślubu

DSC_0192 (2)

 

DSC_1561 (9)

 

DSC_0004

I nie ma problemu!

Otóż posiadanie w Polsce psa i bycie aktywnym psim właścicielem jest bardzo często wyczynem. Może zaznaczę, że mówię o posiadaniu psa większego od kota, którego nie da się zamknąć w transporterze i uznać, że to bagaż podręczny… Pominę fakt, że ludzie są niezadowoleni, gdy widzą psa, pominę też fakt, że gapią się jakbym prowadziła samego diabła z diabelskimi racicami. Pominę też fakt zaczepiania mnie przez wszystkich żuli, próby „podrywu na psa” (mojego!), i panika wszystkich babć, że Berek zaraz je zje. Pominę to wszystko, choć tak na prawdę jest to beznadziejne, irytujące i mnie drażni, bo jestem nerwową i bardzo zasadniczą osóbką. Ale cóż – nie mam wpływu na to co robią inni ludzie. Nie mogę też im zabronić gapić się, albo komentować, bo na to nie ma paragrafu 🙂

Co jednak mnie wykańcza, to fakt, że w naszym kraju obowiązuje chyba prawo: „nie-bo-nie”. Jest ono oparte na chęci uniknięcia ewentualnego problemu poprzez ignorowanie go. A ja zaczynam na to reagować alergicznie … może warto zacząć o tym więcej mówić? Właściciel psa to też człowiek. Tylko taki z psem…

Otóż zastanawiałam się ostatnio czy mogę wejść do knajpy z psem jeśli nie ma na drzwiach oznaczenia, że z psem nie wolno. Czy mogę założyć, że jeśli nie ma zakazu to jest zezwolenie? Czy jak tylko usiądę to jednak podejdzie do mnie ktoś z pracowników i mnie wyprosi? Czy mam ochotę narażać się na to, żeby mnie publicznie wywalali z lokalu? Nie mam. Tak więc zawsze pytam czy mogę wejść z psem i widzę te zdziwione, albo zakłopotane miny kelnerów. Na to też nie mam ochoty. Wnioskuję więc, że lokale nie wywieszają znaków czy z psem wolno czy nie, bo liczą, że takich sytuacji nie będzie, albo będzie ich mało więc nie będą robić sobie kłopotu. Przecież człowiek z psem w knajpie to wyjątek… I może się rozmyśli i w ogóle nie wejdzie?…

Nigdy wcześniej nie pomyślałabym, że nieposiadanie auta może aż tak ograniczać życie. Po tym jak udało mi się przeżyć bez samochodu ponad 4 lata w Stanach Zjednoczonych, stwierdziłam, że mieszkanie w Krakowie bez swoich czterech kółek nie będzie problemem. I może nadal bym tak twierdziła, gdybym nie miała psa… Psa, który nie lubi jeździć autobusem, tzn – nie jest mu owa jazda autobusem obojętna. Tak więc, jeśli chcę gdzieś pojechać z psem to muszę najpierw dowiedzieć się czy z psem  da się tam przebywać. Musze to wybadać, bo rzadko kiedy jest takowa informacja podana na stronie hotelu czy pensjonatu. Zastosowana jest tutaj wspomniana wyżej metoda, że nie będzie się o tym wspominać, bo nie ma przecież potrzeby… Jak już zadzwonię i wybadam czy moge zanocować z psem (który przecież wygląda jak ucieleśnienie diabła…), to muszę poszukać transportu. Sprawa z PKP jest jasna, choc nie uważam, że do końca normalna. Jednak stękać na PKP nie będę, bo nigdy nie miałam problemu ani z uzyskaniem informacji ani z kupnem legalnego biletu dla psa. Siedziałąm wprawdzie na podłodze, a zimą byłam pokryta szronem, ale przynajmniej nie obeszły mnie pluskwy w intercity… Schody zaczynają się gdy chcę przejechać z psem PKS lub lokalnym busem. Berka do PKS nie wsadzę, bo nie lubi autobusów i nie zaserwuje mu takiego stresu. Natomiast busy? Psów nie można przewozić, albo nie ma na ten temat informacji na stronie przeowoźnika, bo po co:/? Kto by chciał jechać busem z Poronina do Słowackiego Zdiaru z psem? Zapewne nikt…

Ale spokojnie, ja coś wymyśle i tam jakoś dotrę. Poszukam lepiej, wypytam, doczytam, podzwonię i dotrę z psem tam gdzie będę chciała. Uda mi się, bo jestem uparta i zasadnicza. Nie rozumiem jednak czemu muszę aż tak walczyć i trafiać na tyle przeszkód. Zdaje sobie sprawę, że stękam, bo to tylko pies. Młode mamy nie maja jak się przemieszczać, bo mają wózek, którego nie ma gdzie wcisnąć w PKS czy busie. A ludzie niepełnosprawni? Chyba słyszałam o jakimś wagonie PKP przystosowanym dla wózków… Jest taki jeden, dwa? Przecież to są problemy nie do pokonania! Jeśli ja, mając po prostu włochatą istotę na końcu smyczy, spotykam się z tyloma trudnościami i jakimś zadziwiającym ostracyzmem, to co muszę przeżywać inne osoby?

DSC_0514

DSC_0521

DSC_0530

„If I was going somewhere, I was running!” – Forrest Gump

Berek ma takie dni, że cały czas biegnie. Wyraźnie ma wtedy problemy z chodzeniem jako takim. Atakuje go tyle zapachów, latają we wszystkich kierunkach i trzeba je gonić. Tak to mniej więcej wygląda – jakby Berek próbował sam siebie gonić, gonić wiatr, uciekające plamy cienia na polach. Szaleństwo! Uwielbiam na niego wtedy patrzeć. W takie dni niestety Berek trochę gorzej mnie słyszy i muszę brać pod uwagę to, że jak zawołam to być może zajmie mu chwilę przybiegnięcie do mnie. Ale co tam – chodzimy na spacery w takie miejsca, że jego  czasowe szaleństwo jest nieszkodliwe.

Pełen galop, szaleństwo w oczach, powiewający język – najpiękniejszy Psi Ryj na świecie 😀 Popatrzcie 🙂

1

13

3

14

16

9

10

11

15

„Ona wie”

Miło jest czasem przeczytać sobie coś na temat rasy psa, którą się ma. Eeeeee…… Nie! Nie mówię tutaj o blogach, bo blogów nie chcę i nie będę oceniać, gdyż wychodzę z założenia, że blog to prywatne miejsce w sieci co daje dużo więcej swobody autorowi niż inne portale. Zresztą nie jestem ekspertem i nie chcę nikogo pouczać. Jednak są portale, które mnie osłabiają swoją treścią i w ogóle podejściem do tematu psów. Zwykle  je omijam, bo nie ma tam dla mnie nic ciekawego i nigdy nie jest tam nic napisane o psach myśliwskich (a w szczególności seterach, bo te nie są popularne), ani o błocie i brudzie w psich uszach… Są tam natomiast debilne listy najmądrzejszych i najgłupszych ras psów, listy ras białych, czarnych, brązowych…. fioletowych, zielonych i w loczki… Moja ulubiona to lista tzw „fluffy dogs”…. myślałam, że każdy długowłosy pies będzie „fluffy” jak się go uczesze. Ale nie, okazuje się, że nie mam racji. Otóż tylko niektóre psy są „fluffy”. Nowofundland jest, ale bernardyn już nie… itd itd. Dowiedziałam się, że seter „fluffy” nie jest i od razu mi ulżyło, bo nie chcę aby Berkowa rasa znalazła się na jakiejkolwiek liście portalu sheknows.com (nie podlinkuję) … Tak, tak – she knows. She knows jak podróżować z pupilem, she knows jak bawić się z psem i she knows jakie psie ubranko jest teraz modne. Może ten portal nie jest aż tak tragiczny, ale wykańczają mnie durne listy ras psów mądrych i głupich, do domu, i do ogrodu, dla pana lub pani..I koniecznie jednozdaniowe, niezawodne porady. Ludzie uwielbiają kategoryzować świat, bo dzięki temu łatwiej go zrozumieć i swobodnie się w nim poruszać. Jednakże niektóre klasyfikacje są durne i nic nie warte. Jak ja się cieszę, że setery rzadko łapią się na takie listy! Gordona nie ma na liście najmądrzejszych ras psów, ale i nie ma go wśród tych najgłupszych. Jakby w ogóle nie istniał dla portali w stylu sheknows.com, albo peoplepets.com (tak, TEN magazyn People…). Mam nadzieję, że osoby, które szukają na takich serwisach porad, nigdy nie dowiedzą się o istnieniu setera, któremu trzeba czyścić uszy, czesać kudły pod ogonem, wyjmować kleszcze i osuszać psi ryj z litrów śliny. Tej kategorii psa nie ma w ich świecie. Ufff 😀

Screenshot from 2013-06-02 07:29:49ona

Pies jednego właściciela

Wspominałam już kiedyś o tym,  że seter jest psem jednego właściciela . Co miałam przez to na myśli? 

To oczywiście nie znaczy, że seter kocha tylko jedną osobę w rodzinie. Setery są bardzo uczuciowe, mocno przywiązują się do całego, swojego „stada”. Czują się wspaniale, gdy zgraja ludzi okazuje im zainteresowanie. Z tego co widzę, to Berek uwielbia być w centrum uwagi :). Jednakże jest w ich zachowaniu coś specyficznego jeżeli chodzi o ta jedną jedyna osobę w rodzinie, którą sobie SAME wybierają. W moim stwierdzeniu, że seter to pies jednego właściciela nie chodzi o miłość. Tu trzeba skoncentrować się na psich oczekiwaniach względem tej jednej jedynej osoby.

Gdy Adam wraca do domu, Berek dostaje kręćka – cieszy się tak bardzo, że nie jest w stanie ustać na nogach. Nie ma nawet jak machać ogonem…. bo macha całym sobą. Szaleństwo! Podobnie reaguje, gdy widzi moich teściów, albo rodziców. może wtedy zawsze liczyć na coś fajnego – innego niż zwykle. Adam to zabawa, drapanko, ciekawy spacer i inne rozrywki. Natomiast, gdy ja wracam do domu jest trochę inaczej…

Gdy do domu wracam ja, Berek oczywiście cieszy się, jednak wyczuwam w nim pewną ulgę, że ta „norma i uspakajająca nuda” wróciła i teraz można odsapnąć. Berek oczekuje, że ja będę. On wręcz wymaga bym była. Berek, najzwyczajniej w świecie, wymaga ode mnie więcej :). To ja mam mu znaleźć rozrywkę, gdy się nudzi. To mnie prosi o jedzenie, nawet jeśli Adam jest w domu. Gdy nie wie o co chodzi, bo np. słychać jakiś nowy dźwięk, albo w domu panuje jakieś zamieszanie, to przyłazi do mnie. Oczekuję, że ja to coś strasznego wyłączę, uciszę, albo że mu wyjaśnię, że jest OK. Gdy był chory i potrzebował wyjść, zawsze gapił się na mnie, zaczepiał i pokazywał, że jest sytuacja alarmowa. Generalnie, według Berka to ja mam uratować świat, gdy on nie ma ochoty, ani pojęcia co robić. W jego psim mniemaniu jestem na etacie i mój pies oczekuje, że załatwię pewne rzeczy. To nie jest roszczeniowe, to nie wynika z rozpieszczenia. To jest najwspanialsze na świecie, szczere zaufanie, które wzrusza mnie, bo jest nieskomplikowane i instynktowne. Tam nie ma wiele myślenia i analizowania. Cieszę się, że mój zwierzak czuje, że może nie kombinować i nie myśleć – tylko po prostu przyjść do mnie i otrzymać pomoc. Na ma nic wspanialszego od bycia jego bohaterką 😀 Setery potrzebują takiej osoby – „bazy”, która zawsze jest i się nie zmienia, nie znika. Psu potrzebne są różne psie rozrywki, ciekawe spacery, wyzwania, jednakże musi czerpać na to wszystko siły chociażby z faktu, że jak nie będzie miał ochoty na nowości to „pani to za niego ogarnie” 🙂

A jak jest u Was?

DSC_0404

Trochę ironii

No cóż – ostatnio ze mną można rozmawiać tylko o kupie… Ale nie byle jakiej kupie – tylko o kupie Berka! A to już sprawia, że temat jest arcyciekawy. No bo fajnie jak kupa jest. U psów trochę jak u małych dzieci – nie powiedzą co im jest więc człowiek obserwuje. Także kupę. Kupa jest – można diagnozować, szukać innych objawów mniej lub bardziej niepokojących. Ostatnio punktem odniesienia w moim życiu jest kupa.

Berek chorował najpierw na wątrobę. Sytuacja została opanowana proszkami. Jednak dość szybko biegunki powróciły. Nie było aż tak źle, ale i tak martwiliśmy się, a Berek znów zaczął chudnąć. Zaczęły się obserwacje … A to patrzyłam co mu daję i jaka jest reakcja. A to zastanawiałam się czy z dobrego źródła jest mięso, które mu gotuję. Potem przyszedł czas na wizytę u poleconego weterynarza i kolejne badania. Tym razem nauczona już doświadczeniem (badania krwi miał niedawno, więc co jeszcze zostało do przebadania?) stawiłam się w gabinecie z Berkiem i jego kupą. Pan doktor był pod wrażeniem mojego profesjonalizmu i determinacji :). Mieliśmy ustalić czy Berek nie ma pasożytów. Po ewentualnych wyeliminowaniu pasożytów zostawał tylko zmiana diety.

Oczekując na wyniki dalej walczyłam z Berkową kupą :/. Akurat był weekend majowy… perfect timing kupo! Badanie oczywiście wykazało brak pasożytów. Teraz jestem na etapie poszukiwania karmy idealnej, takiej która pomoże mojemu psu, ale także która Ryjosław zaakceptuje. Berek ogólnie jest niejadkiem. Nigdy nie był łasuchem, no może trochę jak był małym brzdącem i próbował rządzić przy misce. Teraz, gdy nie czuje się za dobrze, to medytuje nad ta miską jakbym nie wiem jakie ohydztwa mu podała. Jednak wychodzę z założenia, ze jakby był naprawdę głodny to by zjadł. Lekarz powiedział, że Berek wygląda zdrowo, a ja potwierdziłam, że humorek mu dopisuje. Tylko, że kupa tez mu dopisuje…

DSC_0345

DSC_0353

DSC_0367

DSC_0368
Berek pracuje: węszenie, ogon w górę, nos przy ziemi. Piękne 🙂

DSC_0376

Ciąg dalszy…

Dużo się u nas ostatnio działo. Przynajmniej według mojego, ludzkiego, mniemania :).  Przyjechała w odwiedziny moja mama i Berek przez kilka dni był nazywany „dzidziusiem” i „wnuczusiem” :). Zresztą był grzeczny i słodki jak cukierek, więc zasłużył na to by się nim zachwycać. Zrobiło się u nas ciepło, więc Berek trochę zwolnił, bo upał go męczy. Egoistycznie mnie t cieszy, ale też niepokoi, bo zauważyłam, że Berek kiepsko jednak znosi wysoką temperaturę. Wydaje mi się, że oczywiście jest mu gorąco, ale gdy robi mu się ciepło, to zaczyna trochę panikować. Miota się i widać, że jest zaniepokojony tym stanem. Zachowuje się jakby nie rozumiał, że wystarczy spokojnie leżeć, albo iść, pić wodę, nie denerwować się, a nie będzie się nic działo. Niepokoi mnie to, bo nawet nie ma jeszcze upałów, a już jest dziwnie… No cóż – ma to po „mamusi”, bo mi też jest zawsze cieplej niż innym…. 🙂

Co jeszcze? A no znów biegunka… Nie tak ostra jak ta sprzed kilku miesięcy, ale jednak jest i wraca co jakiś czas. W sobotę byłam z Berkiem znów u weterynarza i psia kupa poszła do analizy. Te badania maja sprawdzić czy Berek nie ma pasożytów. Jeśli okaże się, że są to oczywiście leczymy na pasożyty. Jeśli nie, to zmieniamy dietę. Najpierw przejdziemy na dietę opartą na karmie, która nie może uczulić, a potem drogą eksperymentu, będę dodawać różne składniki i obserwować na co i jak Berek reaguje. Przygoda, ah przygoda … :/.

A jak dotarliśmy do weterynarza? Taksówką! W Krakowie jest już bardzo ciepło, więc nie było opcji, żeby smażyć przerażonego upałem psa w komunikacji miejskiej. Co zauważyłam, gdy wracaliśmy taxi do domu, to Berek piszczał, bo było ciepło, a on chciał wysiąść, zmienić ten stan, kombinować, żeby było inaczej. Mój pies boi się upału!

A co z miłych rzeczy? Zauważyłam, że zaczynam się zgrywać z Berkiem. Psiak ma rok i cztery miesiące i jest coraz fajniejszy :). Zaczynamy się rozumieć, lubić siebie za to jacy jesteśmy. Pomagać sobie, żeby było fajnie. Oczywiście nie zawsze, bo mamy dni, że Berek ma mnie gdzieś, a ja już nie mogę na ta psią mendę patrzeć, ale zdarza się to coraz rzadziej. Kocham tego psa jak nie wiem i jestem z niego dumna … choć nie do końca mam powody :P. Uwielbiam jak na mnie patrzy i ma tą psią, roześmianą mordkę. Mogę iść ponad godzinę po polach i lesie, tylko po to aby dojść do naszej ulubionej ławki na polance i tam siedzieć z Berkiem następną godzinę, uczyć się lub czytać i patrzeć jak mój psiak śpi na trawie lub poluje na mrówki. Obecnie tych fajnych chwil jest więcej niż tych upierdliwych, więc stwierdzam, że albo ja nie jestem taka zmęczona i mam więcej cierpliwości, albo zaczęliśmy się z Berkiem w miarę dogadywać.

W sobotę, po porannej wizycie u weterynarza, poszliśmy do znajomych  na grilla. Był tam najlepszy kumpel Berka – cudny lablador Lenek. Potem przyszedł jeszcze jeden psiak, trochę mniejszy od Berka, który nakręcał całą imprezę i wspaniale bawił się z Berkiem. Berek był grzeczny, choć przyznaję, że jego relacje z Lenkiem są dla mnie zagadką. Nie wiem do końca jak oni się dogadują i na co jeden pozwala drugiemu i w jakich okolicznościach. Oba psy są praktycznie tej samej wielkości (Lenek jest pięknym, długonogim, zwinnym labkiem, nawet chyba wyższym od Berka), w podobnym wieku. Oba są niekastrowanymi samcami. I oba próbują ustawić tego drugiego… choć Berek bywa bardziej agresywny i zaczepny… Wczoraj Berek biegał po terenie Lenka, bawił się jego zabawkami i podchodził do „jego człowieków”, i na dodatek buczał i próbował rozstawiać Lenka…. Lenek jest super i  pozwala Berkowi na dużo. Jednak cały czas czuję, że kiedyś może stwierdzić, ze ma dość. Zresztą już parę razy doszło między nimi do ostrej wymiany zdań – gdy zapieliśmy je na smycz – od razu rzuciły się na siebie, i gdy pojawił się na ziemi jakiś smakołyk – agresja na full. Wczoraj było spokojnie – Berek po jakimś czasie był tak zmęczony zabawą, że co chwila kładł się plackiem na ziemi i odpoczywał „na szybko”. A już po chwili szedł zaczepiać psiaki albo żebrać o kiełbasę z grilla. Ciężko chłopak pracował cały wieczór.  Gdy wróciliśmy pod wieczór do domu, pies padł.

Dziś pada i jest buro. Nasz pies odsypia wczorajszą imprezę i wczesno-poranną biegunkę 😦 Niech juz będą te nieszczęsne wyniki badania, bo chcę wiedzieć co mu jest i jak mu pomóc.

 

Konsultacje z behawiorystką

Wiosna przyszła, pogoda jest wspaniała. A ja mam coraz mniej czasu na wszystko 🙂 A ostatnio doszła mi jeszcze jedna rzecz, którą muszę robić z Berkiem… Ale po kolei…

Ci co czytają mojego bloga wiedzą, że Berek nie lubi jeździć autobusem. Nie mam auta i taka sytuacja stała się ostatnio dla mnie dużym problemem, bo strach Berka ciągle się wzmagał. Ostatnia moja podróż z psem skończyła się na tym, że wysiadłam z autobusu z łzami w oczach, totalnie załamana i wykończona fizycznie. Nasze podróże komunikacją miejską nie cieszyły również Berka… Zwróciłam się o pomoc do behawiorystki, bo, przyznaję, nie radziłam sobie i nie miałam już siły. Oczywiście w swojej desperacji liczyłam, że rozwiązanie problemu ze strachem Berka będzie proste i szybkie, ale oczywiście nie jest i nie będzie…

Behawiorystka spędziła ze mną i Berkiem prawie dwie godziny. Przepytała mnie dokładnie o psa i o to jak ja się czuje podczas naszych podróży autobusem. Szybko stwierdziła, że autobus wywołuje u Berka panikę (głośne ziewanie, skowyt, piszczenie, „miauczenie”, skakanie, szarpanie, wyłączenie się na bodźce). Fakt i stan Berka stopniowo pogarszał się wytłumaczyła tym, że coś musiało się kiedyś wydarzyć w autobusie, lub ciągle ma miejsce (np. dziwne dźwięki, drgania) z czego nie zdaję sobie sprawy, a jest to dla Berka bardo stresujące. W związku z tym muszę od początku pokazać mu, że autobus nie jest straszny i spróbować pomóc mu skojarzyć to z czymś przyjemnym. „Terapia” którą poleciła mi behawiorystka, była mi już znana. Widać nie ma szybkiego lekarstwa i wszystko jest ciężką pracą 🙂

Na razie przez minimum 2 tygodnie mam codziennie chodzić z Berkiem na przystanek i tam po prostu siedzieć. Mam doczekać na moment, gdy Berek będzie wręcz znudzony przystankiem, bliskością ulicy i przejeżdżającymi autobusami… Potem, przez następne tygodnie, mam spędzić  na pętli autobusowej ( na szczęście jeden autobus ma pętlę niedaleko mnie) i łazić po pustym autobusie, gdy ten nie ma włączonego silnika. Następnie mam przejeżdżać  z Berkiem tylko jeden przystanek, najlepiej pustym autobusem. Każdy z tych etapów ma na celu pokazanie Berkowi, że autobus jest wręcz nudny i nic się w nim nie dzieje, ani złego, ani ciekawego.

Najgorsze jednak jest to ( zarazem dziękuję pani behawiorystce za szczerość), że może się okazać, że nigdy nie uda mi się wyprowadzić Berka z tej paniki. Jest też wiece prawdopodobne, że nigdy nie będzie fanem jazdy komunikacją miejską. Czuję się mega samotna z tym „problemem”, bo jedyne co przytrafia mi się w autobusie, gdy jadę z przerażonym i szalejącym psem, to dziwne spojrzenia ludzi, „dziudzianie” do psa i dawanie mi rad w stylu, że psu przeszkadza kaganiec, albo że nie powinnam wozić go autobusem… I tak, mam ochotę wykrzyczeć, że nie mam auta, a muszę się przemieszczać z psem, że Berek ma gdzieś kaganiec, i że jeśli ktoś zaczepia mojego psa to niech się nie dziwi, że ten go obślinia. Fakt faktem – nie widuje się w autobusach aż tak szalejących psów, bo nikt z takimi nie jeździ – najzwyczajniej w świecie ludzie poddają się, bo się nie da.

Tak więc jestem trochę uziemiona z Berkiem. Krakowscy psiarze organizują bardzo dużo psich spacerów i wspólnych wypadów… na które nie mam jak dotrzeć. A pogoda teraz jest taka wspaniała… Pozostają nam nasze okoliczne łąki, które są wspaniałe, ale oboje z Berkiem potrzebujemy czasem odmiany. Mam nadzieję, że jakoś uda mi się pomóc Berkowi pokonać jego lęk.

DSC_0347 DSC_0370

Klatka dla psa w domu – tak, czy nie?

Zanim jeszcze Berek do nas trafił, wiedzieliśmy, że będziemy stosować w domu klatkę. O czym mówię? Nazwa „klatka” źle się kojarzy, jednakże dla psa owa „klatka” („kojec”, „crate”, „kennel”) spełnia rolę budy, bezpiecznego azylu, gdzie zwierze może zupełnie się wyłączyć i niczym nie przejmować.

Nasz świat jest dla psa bardzo stresującym miejscem. Zastanówmy się ile rzeczy w naszym codziennym życiu może zaskoczyć naszego psa. Zwykle zwierze nie ma żadnego wpływu na to co dzieje się wokół niego. My, ludzie, często zakładamy, że pies może sobie doskonale ze wszystkim poradzić, bo… przecież nic się nie dzieje…. Jednakże, rozgadani goście, głośna muzyka, denerwujący dźwięk w TV, nasze poddenerwowanie itp. mogę wprowadzać w psie życie bardzo dużo niepokoju. Klatka to miejsce, gdzie pies może się schować i przestać przejmować, nasłuchiwać i nie czuje się w obowiązku być czujnym.

Przyzwyczajaliśmy Berka do klatki od samego początku. Oczywiście jak był malutki nigdy go w niej nie zamykaliśmy, gdyż szczeniak nie jest fizycznie w stanie wstrzymać oddawania moczu, więc brak możliwości pójścia na matę i zrobienia siusiu może być dla niego stresujący. Jednakże układaliśmy go do snu w klatce, zawsze otwartej, i mały zwykle przesypiał w niej całą noc.  Gdy stawał się coraz większy i mógł już bez większych problemów wstrzymać mocz, zamykaliśmy go na 20 minut, potem 30, wydłużając do godziny. Zawsze wychodziliśmy wtedy na ten czas z domu, żeby Berek nas nie słyszał, nie czuł się wyizolowany i zamknięty „za karę”. Nigdy nie zdarzyło mu się załatwić w klatce. Teraz, gdy wraca ze spaceru idzie od razu do klatki i tam zasypia. Dopiero po pewnym czasie jest gotowy aby położyć się w innym miejscu. Generalnie to właśnie w klatce Berek regeneruje podstawowe siły po intensywnym spacerze. Również, gdy szykuję się do wyjścia i Berek wie, że zostaje w domu, często sam wędruje do klatki i zasypia zanim ja wyjdę. Ciekawe, że gdy wracam, to leży na plecach i śpi jak kamień. Często zabiera mu chwilę, żeby się wybudzić 🙂

Warto zaznaczyć, że klatkowanie psa adoptowanego ze schroniska, lub po przejściach, bardzo często jest niemożliwe. Takim psom kraty kojarzą się z dramatycznymi rzeczami i, uważam, że nie ma sensu próbowanie wmówienia im, że klatka to teraz super sprawa… Pamiętajmy, że psy są różne i trzeba umieć dostosować sposób wychowania do ich charakteru i potrzeb.

Trzeba pamiętać:

  • Psa nie można zamykać w klatce „za karę”. To ma być miejsce, które dobrze mu się kojarzy. Chodzi o same miłe rzeczy i już:)
  • Psa najlepiej przyzwyczajać do klatki od szczeniaka. Oczywiście na początku nie zamykamy w niej psa, a raczej pozwalamy mu w niej zamieszkać. Potem zamykamy go na bardzo krótki moment, który będziemy wydłużać odpowiednio do tego jak rośnie i dojrzewa psychicznie i fizycznie nasz psiak.
  • Pamiętaj, że pies nie załatwi się w klatce, bo jest to jego posłanie. Nie stresuj młodego psa trzymając go w niej dłużej niż on fizycznie jest w stanie wstrzymać mocz.
  • Klatka musi być odpowiednio duża żeby pies mógł w niej stać i się obracać (np dla Berka mamy klatkę 109x69x75 cm)
  • Postaw klatkę w zacisznym miejscu, ale NIGDY przy kaloryferze, lub na słońcu przy oknie.
  • Zadbaj aby w klatce było psu przytulnie, możesz zasłonić ścianki jakimś materiałem.
  • Możesz zostawić psu w klatce zabawkę. Jednak jak zauważyłam, Berek w klatce tylko śpi 🙂

Według moich obserwacji klatka, oczywiście odpowiednio używana, jest bardzo dobrym rozwiązaniem.  Wiele osób twierdzi, że ludzie klatkują psy, aby te nie poniszczyły mieszkania. Trochę w tym racji, gdyż wiem, że wynajmując mieszkanie nie mogę pozwolić psu na psocenie. Klatka dała mi pewien komfort psychiczny, bo zawsze wiem co zastanę wracając do domu. Jednakże, chodzi o coś jeszcze – Berek nauczył się, że nie da się niczego zniszczyć, bo zawsze jak coś kradł natychmiast następowała nasza reakcja i pies doskonale rozumiał, że nie może tego robić. Nie było sytuacji, że Berek coś zjadał, a ja po 2 godzinach wracałam do domu i zaczynałam się złościć. Pies nawet jeśli nie jest ukarany, doskonale wyczuwa nasz nastrój i kojarzy go ze szkodą którą zrobił. Dzięki klatce tego nigdy nie było, bo mogłam od razu przekazać psu, że nie podoba mi się, że coś ukradł i to obgryza. Teraz Berek kradnie czasem skarpetkę albo ścierkę do naczyń… i nam przynosi albo się z tym kładzie na posłaniu, bo tylko chce zwrócić naszą uwagę. Nie traktuje rzeczy jak swoich zabawek. Ośmielę się stwierdzić, że klatka bardzo uprościła świat Berka. Ale pies tego potrzebuje, bo środowisko, które stworzył mu człowiek bywa dla zwierzęcia przytłaczające. W klatce Berek wyłącza się i może sobie w spokoju śnic o galopowaniu po polach 🙂 🙂

Codziennie zapewniam Berkowi około 2 godzin (czasem więcej) biegania bez smyczy, niezależnie od dnia i pogody,dlatego też relaks w klatce jest mu wręcz potrzebny. Pamiętaj, że ruch dla młodego i zdrowego psa jest jedną z ważniejszych rzeczy.

DSC_0001 (3)
Relaks w klatce 🙂
42bb98d53003e1b11d0aa9630d998cec
http://www.newzooland.pl