Granda jest definicją psa myśliwskiego – ponad wszystko kocha węszyć, interesuje się ptakami, nie ma problemu ze wskakiwaniem w krzaki i wysokie trawy, szybko wchodzi w tryb pracy jak tylko znajdzie się wśród interesujących ją zapachów, jest jak taran. Węszenie jest najbardziej nagradzającą dla niej czynnością – choć ma wypracowaną zabawkę, lubi wyzwania jeśli chodzi o klikanie czy nowe komendy i sztuczki, to nic nie równa się węszeniu. To jest jakby inna kategoria czynności dla tego psa.
Sporo nauczyłam się na Berku, gdy był młody i pełen wigoru. Niestety Berek nigdy nie miał dobrze zrobionego odwołania. Gdy podrósł i stał się psim podrostkiem i zaczął testować wszystkich i wszystko naokoło – ja poddałam się… Miałam wtedy zdecydowanie mniej wiedzy, za to za dużo od Psiego Ryja wymagałam, nie tam gdzie to miało sens. Plusem u Berka było to, że interesował się tylko bardzo konkretnymi rzeczami, co pozwalało mi poprzez kontrolowanie środowiska zapewniać mu nadal fajne spacery. Ale to oczywiście nigdy nie jest idealne rozwiązanie i ma swoje ograniczenia. Tak więc Berek nigdy nie miał stuprocentowego odwołania czyli… nie miał odwołania i koniec. Jeśli odwołanie działa tylko czasem, to po prostu nie działa. W tym temacie nie ma co się oszukiwać.
Z Grandą przywołanie ćwiczę od pierwszych dni kiedy do mnie trafiła. Z przerwą na zwalczenie parwowirozy Granda miała to wałkowane ciągle. Z czasem dołożyłam elementy odwołania i szło naprawdę super. W tym samym czasie na luzie ćwiczyłam zabawkę, trochę aport, spróbowałyśmy agility i rally – wszystko na spokojnie. Regularnie trenujemy tropienie użytkowe i kochamy to obie choć na razie idzie nam, jako zespołowi psio-ludzkiemu, dość opornie – Granda tropić umie, ale jest dla mnie bardzo trudna do czytania na śladzie. Jednak „ciśnienie” miałam głównie na przywołanie/odwołanie. Z każdym miesiącem lepiej poznawałam Grandę i coraz bardziej docierało do mnie, że nic nie jest tak ważne dla niej i dla mnie i dla naszego wspólnego życia jak właśnie dobrze „zrobione” odwołanie. Dla mojego spokoju i jej bezpieczeństwa.
I szło super. Zaczęłam puszczać Grandę ze smyczy na spacerach i naprawdę było wspaniale – wracała na wołanie i na gwizdek bez zarzutu. Cały czas wszystko było na etapie ćwiczenia i obserwowania co mój szalony piesek wymyśli. Ale tygodnie mijały, Granda dobiła do magicznie przeklętego wieku 9 miesięcy i zaczęłam obserwować większe zaangażowanie w węszenie na polach i zdecydowanie śmielsze oddalanie się ode mnie. Podniosłam atrakcyjność nagród za przyjście do mnie i robiłam sesje odwoływania, które wiedziałam, ze się udadzą – pod kontrolą, bo na lince i ćwiczone bez prowokowania ewentualnej porażki czyli nie przy największym nakręceniu Grandy i na dość małych odległościach. Szło super – Granda jak żyleta, na dźwięk gwizda, zawracała i biegła do mnie. Aż pewnego dnia, całkiem niedawno, po prostu … gwizdek olała…
Przyznam, że niby brałam pod uwagę, że mając psa w takim typie, plus psa z takim a nie innym charakterem, poniosę gdzieś po drodze porażkę. Niby wiedziałam… Ale tak czy inaczej nie jest to przyjemne i ciężko mi jest się z tym tak po prostu pogodzić. Trochę się posmuciłam, trochę potupałam nogą i pozłościłam. Trwało to kilka dni burmuszenia się na świat, że gwizdek się wygwizdał z głowy mojego spaniela i czas zabrać się do jeszcze większej harówki.
I co teraz?
Obecnie spacerujemy tylko na lince. Granda dostaje najlepsze nagrody świata za odwołanie i przywołanie (mięso, pieczoną wątróbkę, kiełbasę, pasztet). „Spaliłam miskę” – czyli Granda dostaje jedzenie, swoją karmę, za robotę w czasie treningu, np. przywołania . Ćwiczymy szybko i intensywnie, wykorzystując naturalne tropy na polach i łąkach, i linkę do asekuracji tak aby każde gwizdnięcie oznaczało na 100% powrót do mnie. Robię też z przywołania zabawę ponieważ jedzenie nie do końca jest motywujące dla większości psów myśliwski przy nauce odwołania. Odwołuję Grandę od rzuconej zabawki nagradzając ją pogonią za drugą zabawką – tym sposobem spaniel nie musi się praktycznie zatrzymywać, a właśnie bieganie i dalsza praca jest dla niej największym motywatorem. Ćwiczę również inne komendy dzięki którym w pewnym stopniu jestem w stanie kontrolować kierunki w których Granda podąża na polach, co sprawia, że spacer jest jakby dialogiem między nami i trochę przypomina pracę w polu gdzie spaniel przeszukuje gąszcza i wypłasza ptaki. Spaniele dość łatwo uczą się „sterowania” głosem i gestami na spacerach. Taki spacer to dla mnie praca, a nie relaks. Przykład: uczę Grandę chodzenia po lesie na lince i podążania ścieżkami, tak aby nie plątała się między drzewami. Za każdym razem gdy schodzi ze ścieżki daję jej jasną korektę głosem, na co ona natychmiast cofa na drogę. Robi to praktycznie zawsze bez zająknięcia. Bez przerwy przez 1,5h spaceru… Jest w pracy, nie ma w niej irytacji, frustracji, wykonuje komendy przez cały czas, węszy i sprawdza teren, a czas pracy nie jest dla niej problemem. Ale trwa to cały spacer… Niezwykła werwa i chęć do pracy, co nie zawsze ułatwia życie z psem tego typu.
Błędy jakie popełniłam przy nauce odwołania
W naukę odwołania u Grandy włożyłam naprawdę bardzo dużo pracy i nadal wkładam. Jeszcze dużo pracy przed nami. Z perspektywy czasu widzę co najprawdopodobniej zrobiłam źle:
– za wcześnie zaczęłam puszczać Grandę bez linki. Wracała zawsze i była mega grzeczna, ale to aż prosiło się o kłopoty i…
– miała okazję pobiec do gawronów i w ten sposób nagrodzić pogoń i reakcję na zainteresowanie ptakami. Wróciła praktycznie od razu, ale nagrodę załatwiła sobie sama.
– dwa razy nie posłuchała gwizdka i dopiero wtedy postanowiłam, że przestawiamy się w 100% na spacery na lince. A powinnam podjąć tą decyzję po pierwszym jej wyskoku, a nie czekać na drugi.
– być może nie włożyłam dostatecznie dużo pracy w wypracowanie zabawki w warunkach innych niż dom, ogród, hala treningowa – Granda na polach woli węszyć niż bawić się
Mam nadzieję, że uda mi się wypracować lepszy gwizdek u Grandy. Muszę walczyć i nie chcę się poddać, ale bywa ciężko i czasem oj, nie chce się. Trzymajcie za nas kciuki 🙂
Cześć,
trafiłam do Ciebie przypadkiem i aż się szeroko uśmiechnęlam – też mam spanielkę Grandę, z którą walczymy z przywołaniem!
Pozdrawienia od czarnej prawie-cockerki 🙂